-->

poniedziałek, 9 stycznia 2017

,,Wypadek z miłości" - opowiadanie czytelniczki


 





Suwałki 6 listopada 2016 
Mój miły Panie, jestem u Macieja już trzeci dzień. Długo... Bardzo długo rozmawialiśmy, bo aż do siódmej rano. Spałam tylko dwie godziny, a on dalej smacznie spał. Zrobiłam mu śniadanie, które dawno zdążyło wystygnąć. Budziłam go już kilka razy. Nie reagował na nic. W planach mieliśmy jechać do mnie na wieś. On chciał poznać moich rodziców. Choć to tylko przyjaciel i nigdy nie oczekiwałam od niego niczego więcej, to zawsze w sercu miałam wielką nadzieję, że zostaniemy wspaniałym małżeństwem z trójka ślicznych dzieci. Jednak on nigdy nic do mnie nie czuł. Choć ostatnio oznajmił mi, że mnie kocha, ale to z powodu mojej pomocy finansowej.
On bardzo kocha jakąś inną dziewczynę, która mieszka daleko. Wiadomo - na dnie serca mnie to boli. Nigdy nawet się nie całowaliśmy - jedyne mocno się do siebie przytulaliśmy...

Ten sam dzień. Godzina 12:00
W końcu wstał i zjadł moje śniadanko. W międzyczasie przyszła jego mama. Chyba mnie polubiła. Jest bardzo sympatyczną kobietą. Maciej odziedziczył po niej dobre geny i niestety tendencje do chorowania. Rozmyślaliśmy z Maciejem, co dzisiaj robimy. Ślicznie mnie poprosił, abym została jeszcze jeden dzień (co okazało się moim najgorszym błędem). Podczas pierwszej naszej wspólnej nocy gotowaliśmy spaghetti w sosie serowym. Wypiliśmy dużo alkoholu, a noc zleciała w mgnieniu oka. Mówił mi, że dawno tak dobrze i szybko nie upłynął mu czas. Również głodomór powiedział, że pysznie gotuję...

Wieczór. 
Maciek wyszedł gdzieś ze swoim przyjacielem i zostawił mnie samą. Już wtedy dziwnie się czułam. Miałam jakieś złe przeczucie, że coś się stanie. Po jakimś czasie wrócił ze swoim przyjacielem i już od razu dało się zauważyć, że wpadłam w oko jego przyjacielowi. Gdy wpadłam do kuchni zrobić herbatkę, zaczął ze mną rozmawiać. Wypytywał mnie o wszystko i o każdy szczegół mojego intymnego życia. Zadzwoniła do mnie przyjaciółka, bo wyczuła, że coś złego się u mnie dzieje. Dałam jej go do słuchawki. Już po jego głosie i po tym, jak się do niej odnosił, chciała mnie stamtąd zabrać. On był arogancki, nachalny i bardzo pewny siebie. Najgorsze jest to, co stało się po rozmowie. Założyłam się z nimi, że jak wypiję całe piwo jednym łykiem, czyli wyzeruję, daje mi Pan P. święty spokój, jednak jak zostanie mi na jeden łyczek tego piwa.... Idziemy do łóżka. Ej, wyobraźcie sobie, że byłam pewna, że wyzeruje to piwo. Jakie było moje zdziwienie, jak został tylko łyk. Byłam taka zła na siebie...
No i się zaczęło. Poszliśmy do pokoju Maćka. Ja już pijana. Było ciemno. Cholernie się bałam. Robiliśmy niemoralne rzeczy. Kiedy było już po wszystkim, wyzwał mnie od najgorszych. Używał bardzo wulgarnych słów. Zniszczył mi psychikę. Dał mi pięć min na spakowanie się i kazał, brzydko mówiąc, wypierdzielać. Wyrzucił mnie jak śmiecia z domu Maćka - nie swojego. MACIEJ był pijany, nie kontaktował za bardzo. Wzięłam tylko telefon i wybiegłam z płaczem na dworzec autobusowy. Jak na złość pierwszy autobus był o godz piątej. Próbowałam się dodzwonić do przyjaciółki. Nie odbierała, a ja nie pamiętałam drogi do niej. Stałam na chodniku przy pasach. Miałam czerwone światło. Coś kazało mi wbiec na jezdnię - taki podszept świadomości. Przede mną jechał tir. Bez zastanowienia wybieglam prosto pod tira z przyczepą. Poczułam tylko jakąś magiczną moc, która mnie odpycha. Odbiłam się od maski i upadłam twarzą na asfalt. Nie straciłam przytomności. Po chwili podniosłam się na nogi. To magiczna siła. To był mój Anioł stróż. Dobrze się mną opiekuje. Bardzo często go widzę i czuję. Mój ratownik. Krew lała mi się z nosa i z ust. Było mi słabo, a z tira wybiegł kierowca. Krzyczał, że jestem nienormalna i pijana. Jakaś kobieta zadzwoniła po policję, która bardzo szybko zjawiła się na miejscu wypadku. Policja chwilę mnie przesłuchiwała i już po kilku minutach była na miejscu karetka. Chociaż piłam piwo, alkomat wykazał zero promili. A ja byłam dalej wystraszona, otumaniona jak po tabletkach, choć nie brałam. Ponadto byłam bardzo śpiąca. Wsiadłam o własnych siłach do karetki.
Nie powiedziałam wszystkiego policji. Broniłam Maćka, broniłam tego drania, który mnie skrzywdził. Maciek nie dzwonił do mnie. Trafiłam na SOR, porobili mi masę prześwietleń. Okazało się, że mam złamany nos i rękę. Oprócz tego wykazało bardzo słabe wyniki krwi. O czwartej rano udało mi się dodzwonić do Maćka. Nie wierzył, że jestem w szpitalu. Nie wierzył, a podobno szukał mnie po Suwałkach. Obiecał przyjść w następny dzień. Nie było go cały tydzień u mnie, a mnie przewieźli do psychiatryka. W końcu to próba samobójcza. W szpitalu prowadził mnie dobrze mi znany lekarz i psycholog. Byłam pod dobrą opieką.
Morał tej historii jest taki: mimo wszystko, cokolwiek by się nie działo, nie warto ufać ludziom. Przede wszystkim nie warto próbować targać się na własne życie. Chciałam Wam przekazać, że ta moja próba, to coś strasznego. I cud, że skończyło się to tylko złamaniem, a ja nie jestem kaleką. Cud, że żyje. Nikt i nic nie jest warte tego, by się zabijać. Karma wraca, a życie mamy tylko jedno. Z całą nadzieją i sercem mam nadzieję, że samobójców będzie coraz mniej.  
Pozdrawiam,
Em.

Autorka historii - Em.

3 komentarze:

  1. Zapraszam to zapoznania się z moją historią . Pozdrawiam Em

    OdpowiedzUsuń
  2. To życzę siły i wytrwałości :) też nie tak dawno przechodziliśmy podobną sytuację z bardzo bliską mi osobą :( to było straszne i na szczęście również mu się nie udało :) pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń

Wyraźcie swoje zdanie w komentarzu, będzie mi niezmiernie miło :)

ODWIEDŹ NAS JUŻ DZIŚ!