-->

środa, 23 listopada 2016

#129 Przeznaczenie Violet i Luke'a

Autor: Jessica Sorensen
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 31 października 2016
Liczba stron: 366

Już wcześniej mogliśmy zapoznać się z dziełami autorki. Choć przyznaję, że ma świetne pióro, które łatwo się przyswaja, nie byłam wielką fanką jej twórczości. Rozumiałam wszystkie pochlebne opinie, bo sama takową miałam, ale nie stanęłam w szeregu jej fanów. ,,Przypadki Callie i Kaydena" były dobre, tak samo jak druga część. ,,Nie pozwól mi odejść" było o niebo lepsze - bardziej spodobała mi się przedstawiona historia. Jak więc oceniam ,,Przeznaczenie Violet i Luke'a"?

Opis:
,,Życie Luke'a Price’a od zawsze zależało od porządku, kontroli i twardego stawiania czoła światu. Nic nieznaczące związki z kobietami były dla niego rozrywką - sposobem na wyciszenie chorych wspomnień z dzieciństwa. Luke rozpaczliwe pragnie zapomnieć o przeszłości, ale – nieważne, co zrobi - ona i tak będzie go prześladować.

Los nie sprzyjał Violet Hayes. Już jako dziecko została sama na świecie, bez żadnej rodziny. Towarzyszyły jej jedynie wspomnienia o niewyjaśnionym morderstwie rodziców. Dorastała w domach zastępczych, żyjąc pod opieką nieodpowiedzialnych przybranych rodziców, w otoczeniu narkotyków. Nikt o nią nie dbał, gdy próbowała zwalczyć bolesne wspomnienia o nocy, w której odebrano jej rodziców. Ale niepamięć przychodzi z trudem, kiedy nie można zamknąć za sobą niektórych drzwi, a ona nie mogła przestać śnić o tym, co przydarzyło się tamtego tragicznego dnia. Aby poradzić sobie z życiem, dystansuje się do wszystkich wokół i nigdy nie pozwala sobie na uczucia.

I nagle Violet spotyka Luke'a. Obydwoje natychmiast ścierają się, ale równocześnie coś ich ku sobie pcha. Chociaż z tym walczą, powoli otwierają się przed sobą i czują coś, czego jeszcze nigdy nie poznali. Odkrywają, jak bardzo są do siebie podobni. Czeka ich jednak zderzenie z jeszcze jedną trudną prawdą: nie da się uciec od przeszłości... "
 Źródło opisu: Wydawnictwo Zysk i S-ka


Tragiczna przeszłość głównych bohaterów - to zawsze działa w książkach tego gatunku. Przyznaję, że już mrużę z irytacją oczy, gdy widzę, że każdy autor wzoruje się na podobnej fabule. Jednak wiem, że to najciekawszy zabieg, jaki można wprowadzić do książki. Mimo zniecierpliwienia, sama lubię, kiedy życie bohaterów komplikuje się przez przeszłość. Dlatego też czytałam książkę w skupieniu. I choć ciężko jest mnie zaskoczyć... Sorensen się udało.

Początek i rozwinięcie przebiegało naturalnie. Nie było żadnych zgrzytów, przy których musiałam się zatrzymać, aby przemyśleć sprawę. Nie podejrzewałam, że w słowach jest ukryta prawda i - jakby nie patrzeć - autorka od razu nakierowywała nas na odpowiedź. To dopiero przy końcu się domyślicie. Osobiście myślę, że cała książka nabrała całkowicie innego znaczenia, kiedy jestem po lekturze. Z początku myślałam, że to kolejne YA z klasycznym brzdękiem, ale teraz sądzę, że Jessica Sorensen z każdą kolejną powieścią podnosi coraz wyżej poprzeczkę.

Jak już wspomniałam, całokształt historii całkowicie się zmienia. Dzięki temu wielkiemu ,,bum!" możemy zatrzymać się i, wracając do wcześniejszych momentów w powieści, nadać książce całkowicie inny klimat. Osobiście na samo wspomnienie historii Violet i Luke'a moje serce bije nieregularnym rytmem. Z początku oceniałam tę książkę dość przeciętnie, ale późniejsze wydarzenia w powieści zmieniły moją ocenę. Pokochałam tę historię. Pokochałam głównych bohaterów.

A odnośnie bohaterów... Och. Są dynamiczni. Nie polubiłam Violet przez to, że okazywała twardość, choć wewnątrz była krucha. Kiedy pokazywała kruchość, znowu stwarzała pozory twardej kobiety. Jednak ta niesympatia zamieniła się w uwielbienie. Tak naprawdę na początku jej nie rozumiałam. Dopiero kiedy poznajemy jej tożsamość, jej życie oraz zobaczymy to, przez co ona sama musiała przeżyć, zrozumiemy ją.
Luke... Tutaj jest podobna sytuacja. Jest chamski, świadomie niszczy własne życie, żeby choć na chwilę poczuć się lepiej.
Kiedy ci dwoje spotkają się... Wszystko zaczyna się zmieniać. Ich świat w końcu może zabarwić się na kolorowo, jednak nic nie trwa wiecznie. Spadnie deszcz, rozmywając ich barwy i mieszając je z błotem.
Zawsze obawiam się, że przez problematykę przeszłości, historia będzie naciągana. Tutaj zaś możemy utożsamiać się z każdym bohaterem. Ich charakter jest stabilny, każda cecha ma powiązanie z ich przeżyciami. Jest początek, rozwinięcie i... brak zakończenia. A to najważniejsza zaleta książki.

Tak jak w przypadku poprzednich książek Sorensen, tak i teraz możemy się przekonać, że pismo autorki jest zaskakująco pochłaniające. Szybko przenosimy się do fikcyjnego świata. Lekturę czyta się szybko, a właściwie niebezpiecznie szybko.  

Reasumując: Przeznaczenie Violet i Luke'a to powieść o ludziach, którzy szli po przeciwnej stronie, ale spotkali się pośrodku drogi. Jednak nie zawsze uczucia wystarczą, aby pokonać demony, widma przeszłości, które stoją nam na przeszkodzie.
Polecam całym sercem.

Ocena: 5+/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka

wtorek, 22 listopada 2016

"Próbująca zapomnieć" - Lifeisbrutal

"Próbująca zapomnieć"
Śnieg, który niedawno zaczął spadać, powoli przykrywał las, zmieniając go
w śnieżnobiały krajobraz. Ślady pozostawiane przeze mnie znikały jak za dotknięciem magicznej różdżki, nie było ich już po sekundzie, jakbym chciała żeby i moje wspomnienia mogły tak zniknąć. Samotność nauczyła mnie ukrywać emocje, niezależnie od sytuacji, czy zarówno były to te złe czy dobre, ale nie potrafiła wymazać wspomnień z przeszłości, które sprawiają, że potrafię tak po prostu stanąć i nie ruszać się, zatonąć w wydarzeniach, które już nie wrócą. Czuje się dziwnie przechodząc przez miejsce, w którym dawniej bawiłam się wraz z moim rodzeństwem i rodzicami, a teraz prowadzona przez serce dokładnie, co roku w rocznicę ich śmierci, widzę je pełne krwi i ich ciał leżących bez życia, a nad nimi mordercę z nożem, który chce wyłącznie ich futer. Wtedy byłam zbyt młoda, żeby coś zrobić i zapobiec zbezczeszczeniu ich ciał, byłam zbyt młoda żeby zmienić się w wilka i rozszarpać szyję temu bezdusznemu myśliwemu. Nie potrafię sobie wybaczyć, że jedyne, co mogłam zrobić to skryć się, zapamiętać szczegółowo jego wygląd, a później niezauważenie zbiec.
Lekko potrząsam głową, żeby odgonić myśli, które odciągają mnie od rzeczywistości, która teraz jest najważniejsza. Przyspieszam, żeby jak najszybciej znaleźć się nad jeziorem oraz poczuć przyśpieszony rytm mego serca, poczuć ból w łapach, który stał się moim nieodłącznym towarzyszem. Przemykam między drzewami jak wiatr, staję się cieniem, wtapiam się w tło i sprawiam, że na pierwszy rzut oka nikt nie jest w stanie mnie dostrzec. Pierwszy raz od dłuższego czasu wyciągam też podczas biegu język, żeby poczuć najpierw przyjemny chłód na języku, a następnie wilgoć po rozpuszczeniu się śnieżynek. Szybki bieg zamieniam w trucht, żeby w końcu zmienić się w człowieka, zimne powietrze powoli otula moje ciało, które zaczyna drżeć nieprzyzwyczajone do tak niskiej temperatury, bez okrycia futrem. Niby zwykła reakcja, a przywołuje kolejne wspomnienie, o którym chciałabym zapomnieć.

-Jo ubierz natychmiast tę kurtkę, bo inaczej się przeziębisz! -Woła moja mama próbując zrobić przy tym groźną minę, ale jej to nie wychodzi. - Josephine posłuchasz się albo inaczej porozmawiamy młoda damo!
-Już dobrze mamo! - Odkrzykuję w jej stronę, po raz ostatni wyciągając rękę w stronę spadającego śniegu ze śmiechem.
Odwracam się w stronę mojej mamy, która z groźną miną czeka na mnie, by móc się zmienić i zabrać nas obie do domu. Biegnę w jej stronę uśmiechając się przy tym jak najbardziej potrafię.

Gdybym wiedziała, że to będą moje ostatnie wygłupy z nią, podroczyłabym się nieco dłużej, wtuliła się mocniej we futro podczas naszego powrotu. Zrobiłabym wszystko, żeby mieć coś w sercu na zapełnienie pustki, która się później pojawiła i wciąż nie chce zniknąć. Nagle usłyszałam trzask gałęzi za mną, wyczuwając przy tym zapach osoby, na którą czekałam te kilkanaście lat. Przybrałam pozę osoby przestraszonej, szukającej schronienia, która nie pamięta jak znalazła się w tym miejscu. Już mam się odwracać, kiedy wyczuwam wzrok nie jednej, a dwóch osób na sobie. Nie taki miałam plan, ale chyba niewinna osoba będzie musiała zginąć. Kiedy się odwracam widzę obok myśliwego, młodego mężczyznę, który kogoś mi przypomina, kogoś, kto jednocześnie był moim autorytetem jak i osobą, której strasznie się bałam. Mój starszy brat - Milo. Jako jedyny nie był wilkołakiem, a zwykłym człowiekiem.

-Wiedziałem, że kiedyś tu wrócisz. - Odezwał się z szyderczym uśmiechem. - Wy zawsze wracacie, aby pomścić watahę.
-Jakbyś nie zauważył, bywałam tu, co roku. - Mówię, starając się pohamować chęć rzucenia się na nich, zachowując przy tym nienaruszoną mimikę twarzy.
-Wilczek w końcu chciał wybadać teren i złożyć kwiaty swojej żałosnej rodzince, co? - Śmieje się chcąc zbudzić ze snu moją bestię, nie wiedząc, że w ciągu tych kilku lat nauczyłam się kontrolować ją, wraz z rozwijaniem jej mocy.

Zauważam jak starają się niezauważenie wyciągnąć broń przeciwko mnie, pozwalam im na to, aby zmniejszyć ich czujność, kiedy celują we mnie ja już biegnę w ich stronę w jeszcze ludzkiej postaci. Tego kompletnie się nie spodziewali, widzę ich zdezorientowane miny. Skaczę nad nimi, zmieniając się i pazurami przejeżdżając po ich plecach, aż do krwi. Kiedy upadam w swojej postaci, zaczynam niekontrolowanie wyć, obraz powoli zaczyna mi się zamazywać. Nie mam pojęcia, co się dzieje, czuję jak coś zaczyna mnie wciągać niczym czarna dziura.


Nagle budzę się w swoim łóżku, jestem cała spocona i dalej niespokojna, pojedyncza łza spływa po moim policzku. Tak bardzo chciałabym o wszystkim zapomnieć, ale to niemożliwe. Wszystko będzie mi się za każdym razem przypominać jak ten sen dręczący mnie od kilku lat.

#128 Chłopiec zwany Gwiazdką

Autor: Matt Haig
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Ilość stron: 260
Data wydania: 7 listopada 2016


- Eryczku, chciałbyś poczytać o chłopcu, który został nazwany Gwiazdką?
- Tak, ciociu.
I tym oto sposobem, dzięki uprzejmości Wydawnictwa, bardzo chętnie sięgnęliśmy po lekturę. Przygotowana na miłą w odbiorze bajkę na dobranoc, nie spodziewałam się, że i mi przypadnie do gustu! Cudowna okładka, która oczarowała mnie od pierwszej chwili. Lekkie wprowadzenie w treść, powody do uśmiechu, złości i napięcia - to wszystko znajdziecie w książce, ale teraz zapraszam do recenzji.

Opis:
Uwierz w niemożliwe! Oto prawdziwa historia Świętego Mikołaja
Jeśli jesteś jedną z tych osób, które sądzą, że rzeczy niemożliwe nie istnieją, natychmiast odłóż tę książkę. Są w niej bowiem wyłącznie rzeczy magiczne i niemożliwe. Jesteś wciąż z nami? To dobrze. (Elfy byłyby z ciebie dumne). W takim razie zaczynajmy...
Skąd się wziął Święty Mikołaj? Jak doszło do tego, że człowiekowi udało się zaprzyjaźnić i zamieszkać z elfami? No i kto wymyślił, by wszystkie dzieci z całego świata w Święta Bożego Narodzenia dostawały prezenty? Jeśli jesteś ciekawy (wiem, że jesteś – wszyscy jesteśmy!), wyrusz z nami w tę fascynującą podróż.
Wiadomo od lat jak stary jest świat, że w wyobraźni małego człowieka nie ma rzeczy niemożliwych. Utwierdza nas w tym Mikołaj - mały bohater tej jakże odległej od nas kulturowo opowieści z krainy białej jak mleko, tak od nas położonej daleko. Gdzie żyją sobie wygodnie elfy. Dzieci kochają te małe stworki, które nie zawsze są jak aniołki. Często są to potworki zdolne do najstraszniejszych posunięć.
Opis ze strony: http://sklep.zysk.com.pl/chlopiec-zwany-gwiazdka.html 

To  pierwsza recenzja bratanka! Oboje postanowiliśmy młodego wprowadzić do świata blogosfery. Nie umie jeszcze pisać i czytać, ale w końcu od czego ma się kochaną ciocię, która robi to za niego?
Z racji tego, że jest to dziecięca książka, moje osobiste zdanie będzie krótkie. W dzisiejszej recenzji postaram się skupić na Eryczku - na jego zachowaniu podczas lektury, na wrażeniach i słowach, które wypowiadał podczas czytania bajki o tytule ,,Chłopiec zwany Gwiazdką".

Eryk rzadko czyta nowe książki, bo ciężko mu jest skupić się na słowach. Dlatego też mogę kartkować mu setny raz tę samą powieść. Lubi wiedzieć, co ma być przygotowany. Znana mu wcześniej bajka najbardziej przypada mu do gustu, bo podczas czytania nowej często gubi wątek - przestaje się skupiać, bawi się poduszkami, wykręca sobie palce, albo co minutę pyta się mnie o sprawy niezwiązane z literaturą. Miałam więc małe obawy, że i tym razem też tak będzie.
Na szczęście wyglądało to zupełnie inaczej. Nie wiem - może to z powodu tego, że miał ,,napisać" recenzję? Może z powodu tego, że ciocia co rozdział pytała się o czym on był? A może dlatego, że pochłonął go świat Gwiazdki?

Bo pochłonął. Zdziwiłam się, jakie szczegółowe informacje zapamiętuje. Z początku może i szło mu opornie, bo jeśli dziecko musi się skupić, to z niechęcią przyswaja informacje, ale później? Jako opiekunka naprawdę jestem pełna podziwu, że pochłonął go literacki świat. Gdybyście poznali mojego urwisa, również bylibyście zdziwieni.

Przechodził ze skrajności w skrajność. Leżał obok mnie ze wzrokiem utkwionym w książce i z otwartą buzią. Rzadko przerywał czytanie. Czasami komentował na głos (moja krew!), czasami sprawdzał również moją reakcję. Choć w książce zawarte są ilustracje, nie zwracał na nie zbytnio uwagi, a to pierwszy taki przypadek. Zwykle pół godziny omawia obrazek i pyta się ,,a kto to? A co to? A czemu?". To naprawdę jedna z nielicznych książek, którą Eryk przyswoił do swojej głowy. Żył fikcyjnym światem, słuchał historii, jakby była autentyczna. Ja sama z miłą chęcią przewracałam kartki, bo choć to literatura dziecięca, historia o Mikołaju bardzo mi się podobała.

Nie jest to książka, w której życie jest usłane różami. Nie ma samych dobrych wrażeń (no chyba że patrząc na całokształt). Dziecko razem z Mikołajem wyrusza w przygodę i nie jest pewne, jak potoczą się losy głównego bohatera. Zwroty akcji, inna wizja tego, co młody człowiek przyswoił do swojej świadomości. Od dziecka wiemy, że Mikołaj mieszka wraz z elfami na biegunie. Ma brodę, czerwoną czapkę i tego samego koloru wdzianko. Z reniferami przemierza świat, aby obdarować ludzi prezentami. Aż tyle, ale jednocześnie tylko tyle. Dlatego jestem niesamowicie zadowolona, że pokazany został ten sam, ale równocześnie inny świat - z innego punktu widzenia. Dziecko może nie tylko pogrążyć się w magicznej bajce, ale i zobaczyć przeciwności losu.

Po lekturze zadałam mu pytania, na które odpowiedział dość monosylabicznie, niemniej jednak jego mimika twarzy wyrażała multum pozytywnych (i negatywnych, jeśli chodzi o ciotkę - poboczną bohaterkę książki) emocji.
,,Elfy oceniam superowo! Najbardziej podobała mi się wyprawa. Jego ciocia jest niefajna, bo zrobiła z jego zabawki zupę."
Komu polecasz tę książkę? - zapytałam.
,,Twojej koleżance, jakiej chcesz. I dzieciom."
Próbując ukryć śmiech, zadałam kolejne pytanie: Twoim kolegom z klasy podobałaby się książka?
,,Tak."
Chciałbyś, żeby Pani w szkole czytała Wam takie książki?
,,Tak. Myślę, że i Pani bardzo by się podobała ta książka".

Dziecko poleca. Czy ja również? Oj, tak! Rodzice - również przeżyjecie cudowną historię! Jestem zauroczona nie tylko okładką, ale i wnętrzem.

piątek, 18 listopada 2016

#127 Być jak Audrey Hepburn - RECENZJA PREMIEROWA!

Tytuł: Być jak Audrey Hepburn
Autor:
Wydawnictwo: Kobiece
Ilość stron:
Data wydania: 18 listopada 2016

Zachęcona opinią ,,podobne do Diabeł ubiera się u Prady!" postanowiłam sięgnąć po tę książkę. Lubię Diabła (...), więc byłam zainteresowana powieścią podchodzącą pod tą samą tematykę, ale innego autora. Kiedy więc zaczęłam czytać, zorientowałam się, że mam do czynienia z... psychofanką Audrey Hepburn. Uwielbia każdy film, wielbi jej osobę i potrafi przekazać nam takie informacje na temat kulis życia Hepburn, że aż mnie zatykało. Tu nie chodziło tylko o modę - reflektory, światła sławy, popularność, piękne kreacje - tylko o to, jakim jest się człowiekiem. Wiem, kim była Audrey Hepburn, wiem, że zasłynęła z wielu filmów (choć ich nie oglądałam, więc teraz muszę to nadrobić), ale nigdy nie interesowało mnie jej życie. Teraz dowiedziałam się ciekawostek z jej dni sławy. Ale nie na tym koncentruje się powieść. Do zobaczenia w recenzji. :)

Główna bohaterka zaczęła swoją przygodę z powodu sukni Audrey z filmu Śniadanie u Tiffany'ego (1961). Chyba każda z kobiet kojarzy czarną kreację - piękną, długą suknię, która stała się wzorem do naśladowania wielu projektantów. Dzięki pomocy przyjaciółki, Lisbeth miała okazję ją przymierzyć. Nie spodziewała się odwrotu spraw - musiała uciec w inny rejon Metropolitan Museum of Art, żeby nie nakryli jej na tym karalnym czynie. Ku wielkiemu zaskoczeniu trafiła na wydarzenie modowe, które spowodowało, że nałożyła maskę Audrey i musiała wtopić się w tłum. Szybko okazało się, że z Lisbeth to niemożliwe - każdy był zauroczony jej osobą. Nawiązała znajomości, a nawet ,,toaletowe" przyjaźnie.
Na tym miało zakończyć się przedstawienie. Po pamiętnym wieczorze znowu musiała zmienić się w ,,biedną" osobę. Niestety, uważana tamtego wieczoru za innego człowieka, bogata śmietanka towarzyska z Nowego Jorku nie pozwala jej zniknąć z ich życia. Zresztą ona sama nie chciała powrócić do swojego nudnego żywotu. Wraz z Jess postanowiły zrealizować projekt ,,Być jak Audrey Hepburn" i realizować swoje marzenia, opartymi na małych kłamstewkach i nieszczerych - z mojego punktu widzenia - przyjaźniach.

Złotko, jeśli dalej to czytasz, to znaczy, że musisz przeczytać tę książkę. Byłam nastawiona na coś zupełnie innego - zwykłą obyczajówkę, gdzie zanudzę się na śmierć z powodu nadmiaru kreacji. Chociaż zachęciło mnie porównanie, nie myślałam, że zyskam coś nowego. A tu? Totalny zawrót głowy! Możemy się przekonać, jak to jest wieść bogate życie. Czy na pewno jest tak kolorowo, jak każdy uważa? Zobaczyłam, w którym momencie każdy człowiek, niezależnie od pochodzenia, ściąga swoją maskę. Zobaczyłam, jak w każdym przypadku ważne jest wnętrze i własne potrzeby, a nie potrzeby środowiska, w którym żyjemy. Samorealizacja i spełnienie marzeń to nie tylko modły ubogich ludzi - również tych, dla których gwiazdy świecą nocą.

Jest moc przyjaźni, moc miłości i życia. Choć z początku nie byłam zadowolona projektem ,,być jak Audrey Hepburn" z powodu kłamstw Lisbeth, nie mogłam się oderwać od lektury. Chciałam, żeby dalej w to brnęła i modliłam się, żeby nie ujawniono jej tożsamości. Główna bohaterka pokazała swoją odwagę, bo - tak szczerze, sama nie byłabym skłonna do takiego czynu. Nie wiem, czy poradziłabym sobie z udawaniem. Nienawidzę kłamstw i kłamstwa nie przechodzą mi przez gardło, więc nie mogłabym nałożyć niczyjej maski. Lisbeth tak naprawdę to bardzo dobra osoba, miła, kochana, więc należało jej się spełnienie swoich marzeń. Dlatego, choć z początku nie mogłam zrozumieć, dlaczego dalej ciągnie tę całą farsę, później chciałam, żeby zyskała w tym wszystkim szczęście.

Język jest prosty - jak dla mnie zbyt prosty. To chyba jedyny minus tej książki, bo fabuła jest wartościowa - z wartościowym przesłaniem. Jednak brakowało mi mocniejszych słownych uderzeń, bardziej rozbudowanych zdań i niektórych fragmentów - jak na przykład uczucia podczas spotkań z pewnym mężczyzną. Gdyby autorka dogłębnie weszła w tematy poboczne, wyszłoby cudo. Dlatego też odejmuję jeden mały punkcik za to.

Reasumując, polecam tę powieść kobietom, które lubią obyczajowe powieści. Osobiście bardzo podobała mi się przemiana głównej bohaterki i cały wewnętrzny świat nowojorskiej śmietanki towarzyskiej. Można zauważyć, że każdy - bez względu na to, czy ma pieniądze czy ich nie ma - jest człowiekiem o własnych, indywidualnych potrzebach. Powieść, która nie tylko bawi, ale także daje wiele do myślenia.
Polecam.

Ocena: 5/6





sobota, 12 listopada 2016

,,Perspektywa" - opowiadanie Aleksji

,,Perspektywa”


Stoję na dachu wysokiego biurowca, nazywającego się Prudental Center. Spoglądam na piękną architekturę z wysoka i nie mogę się nadziwić, że z dołu wszystko wygląda inaczej. Bloki mieszkalne, czy kolejne biznesowe budowle to nic innego, jak przedmioty zniekształcające boski
(w dosłownym znaczeniu) wygląd nieba. Tutaj zaś, stojąc na jednym z najwyższych punktów w tej części Bostonu, wszystko wygląda zupełnie inaczej. To, co jest na dole, to tylko martwe przedmioty. Nie widzę ludzi poruszających się w szale. Nie widzę kłamstwa, obłudy i fałszu. Tylko ja, niebo pochylające się ku zachodowi, mała zatoczka z błyszczącą wodą, w której odbicie wysokich biurowców koncertuje na sobie mój wzrok, oraz ptaki, latające raz do czasu obok mnie.
Zawsze byłam ciekawa, czy ciężko jest przedostać się na dachy takich dobrze chronionych budowli. Miałam dwadzieścia lat i nigdy nie próbowałam nawet wcisnąć się w kolejkę. Nigdy niczego nie ukradłam, zawsze działałam zgodnie z prawem. To mój pierwszy taki haniebny czyn. Nie miałam w swoim dorobku wielkich kłamstw, ani włamań, więc ciężko było mi skonstruować odpowiedni plan, który pozwoli mi przedostać się
na najwyższe piętro.
Łatwo nie było, to pewne. Całe szczęście, że moja przyjaciółka niegdyś pracowała w jednym
ze sklepów z dolnych pięter budynku i dzięki temu mogłam dowiedzieć się o planie kontrolnym ochroniarzy. Spożytkowałam wiele godzin na obserwacji kamer. Obliczałam, ile zajmuje mi przechodzenie na najwyższe piętro. Wszystko robiłam z dokładnością tak, jakbym planowała włam,
a nie mało interesujące zwiedzanie dachu.
Mało interesujące? Zapewne. Zapewne, bo nikt nie zwróciłby na mnie uwagi, gdybym tak ,,niechcący” postąpiła krok ku przepaści i zachłysnęła się w końcu świeżym powietrzem. Tutaj wszystko było inne, niż tam na dole. W końcu zrozumiałam, że piekło znajduje się na ziemi. Nie pod ziemią, ale tam, gdzie ludzie chadzają ulicami miasta. Ich myśli i czyny to największy grzech. Chociaż... największym grzechem jest życie.
Nie wiem, czy mnie rozumiecie, ale to nie ważne. Moja historia nie jest taka, jaką pewnie sobie wyobrażacie. Nie zostałam zgwałcona, nie zostałam napadnięta, nie choruję na nieuleczalną chorobę. Ja po prostu żyję. Pochodzę z bogatej rodziny. Moja mama jest biznesmenką, mój ojciec zakłada kolejne salony bukmacherskie. Mimo ich braku czasu wolnego, spędzają ze mną każdą wolną sekundę. Wracając w nocy z delegacji, moja mama budzi mnie i zaprasza na ciepłą czekoladę do jadalni, gdzie złoto przeważa nad porcelaną. Ojciec zabiera mnie przynajmniej raz w miesiącu na wycieczkę konną. Mam dwadzieścia lat, ale mimo to rodzice wciąż są dla mnie najważniejsi. Mieszkamy razem w wielkim pałacu (nie można inaczej nazwać mojego domu, który jest ponad stuletnim zabytkiem), mam wielu znajomych i przyjaciół. Sama, z powodu chęci zagospodarowania czasem wolnym, postanowiłam spróbować swoich sił w aktorstwie. Tak się złożyło, że przyjęli mnie od razu. Może z powodu mojego nazwiska? Może z powodu ilości cyfr na moim koncie?
Bo na pewno nie z powodu mojego ,,talentu”. Wiem, że jestem w tym kiepska. A może inaczej... Na pewno znajduje się człowiek, który na kastingu był o wiele lepszy ode mnie, ale nad oceną jury przeważyło moje pochodzenie. Stałam się aktorką w jednym z najbardziej rozpoznawalnych teatrów w Bostonie. Zawsze proponowali mi główne role, a ja – myśląc sobie tamtymi czasy, że los się do mnie uśmiechnął i ktoś zauważył mój talent – cieszyłam się z każdego zagranego spektaklu. Byłam dumą w rodzinie. Rodzice skakali z radości, słysząc o moich osiągnięciach. Wpłacali teatrowi niezłe sumki, abym mogła realizować się w wyremontowanym budynku, z pozłacanymi klamkami. Moje szefostwo również dawało mi ciągle podwyżki i reklamowali mnie na każdym możliwym bilbordzie. Ludzie przychodzili obejrzeć mój występ i wychodzili. Nie widziałam ich twarzy, a do uszu nigdy nie dochodziły opinie. Nikt nic nie mówił, a ja nie chciałam dopuszczać do swojej świadomości myśl, że komuś nie spodobała się moja gra aktorska. Wtedy się realizowałam, prawdy nie dopuszczałam do swojej świadomości.
Dopóki...
Pewnego dnia usłyszałam za kotarą szmer rozmów osób grających bohaterów pobocznych. Z początku nie domyśliłam się, o czym rozmawiają, dopiero po chwili poczułam bolesne ukucie w sercu.
      - Płacą teatrowi, żeby ich córka mogła występować. Bezsensu, ona jest do bani. Krytycy ciągle mają ją na głównym pulpicie i mówią o niej okropne rzeczy. A przez nią i my jesteśmy źle osądzani...
       - Ona myśli, że jest dobra – dodała blondynka, która kiedyś grała moją damę dworu. - Chyba trzeba jej uzmysłowić prawdę.
       - Nie tylko tę prawdę – odparł chłopak, chyba operator światła. Zdziwiłam się, że i on uczestniczy w tej rozmowie. Myślałam, że aktorzy nie trzymają się z pracownikami teatru. - Ona chyba w ogóle nie czyta gazet. Jedna z jej przyjaciółek spotyka się z jej byłym.
Z byłym? Z Louisem? - zdziwiłam się. Podejrzewałam, że mowa była o Tamarze, mojej najbliższej przyjaciółce. Nie miałam nic przeciwko, że się z nim spotyka. To była przeszłość – dwa lata nie miałam z nim kontaktu. Od półtora roku spotykam się z Henrym, planujemy wkrótce przyjęcie z okazji zaręczyn, dlatego nie obchodzą mnie sprawy związane z moją przeszłością. Szkoda tylko, że osoby trzecie więcej wiedzą na ten temat, niż ja.
      - Oj, daj spokój. Sam wiesz, że nie zawsze można wyczytać z gazet prawdę.
      - Ale widziałem zdjęcie, gdzie się całują. Dokładnie dwa tygodnie temu, podczas spektaklu ,,Nowojorskie inspiracje”. Zdziwiłem się, że Betty jest w wyśmienitym nastroju
      - Daj spokój – odparła blondynka. Zauważyłam zza kotary, że niedbale machnęła w jego stronę wypielęgnowaną dłonią. - Nie mieszaj się do jej życia. Wystarczająco, że namieszała w naszym życiu.
       - Może coś z tym zrobimy? - zapyta czarnowłosa Rebecca. Nie była najpiękniejsza, ale miała ten błysk w oku, który kochała publiczność.
       - Prędzej czy później dojdzie do niej, że jest beztalenciem. Wróci do swojego pałacu i ponownie będzie liczyła banknoty z powodu braku innej rozrywki.
Nie słuchałam dalszej rozmowy. Zrobiło mi się przykro. Łzy popłynęły po moich policzkach. Całe szczęście, że już skończyła się próba i mogłam w spokoju wrócić do swojego pokoju i wypłakać każde usłyszane wcześniej słowo.
Nie spałam, analizowałam każde wypowiedziane przez moich ,,kolegów” zdanie. Dopiero nad ranem zorientowałam się, że to, co mówili, było prawdą. Dopiero wtedy zauważyłam prawdę. Koncentrując się na swojej grze aktorskiej, tylko jedno było zaletą – moja pamięć do tekstu. Nie potrafiłam udawać osoby, którą nie jestem. Udawałam siebie, tak samo jak robiłam to teraz. Byłam Kopciuszkiem, cudowną księżniczką, która nigdy nie była mieszczuchem. Na scenie, nawet jako biedna główna bohaterka, pokazywałam własną wyniosłość.
Czy to się liczyło? Nie. Nie potrafiłam udawać, choć udawałam całe życie, że jest dobrze.
Nad ranem postanowiłam złożyć niezapowiedzianą wizytę Tamarze. Podjechałam do jej rodzinnego domu i wparowałam do jej pokoju. W łóżku zastałam nie tylko ją, ale także Henrego, mojego niedoszłego przyszłego narzeczonego.
Wyszłam szybciej, niż weszłam. Pojechałam w zapłakanym stanie do mojej mamy, do firmy. Prosząc sekretarkę, żeby wpuściła mnie do gabinetu, zadzwoniła do swojej szefowej informując ją o moim przybyciu. Nie wpuściła mnie do środka. Miała dużo roboty. Kazała mi czekać na nią w domu.
W samochodzie, zanim wyruszyłam w nieznane, zadzwoniłam do ojca. Odebrał. Powiedziałam mu, że jest źle, że całe moje życie się zawaliło. Miał oddzwonić, bo właśnie rozmyśla nad nowymi zakładami bukmacherskimi.
Nie oddzwonił, choć godzinę stałam na parkingu przed budynkiem mojej rodzicielki.
Dzwoniłam do dwóch pozostałych przyjaciół, ale byli poza zasięgiem.
Nie, to nie było powód, dla którego udałam się na sam szczyt Prudental Centre. To wydarzyło się pół roku temu, zanim zdecydowałam się na ten odważny, choć z drugiej strony lekkomyślny krok.
Tamtego dnia, kiedy wszyscy moi bliscy odwrócili się ode mnie (właściwie, patrząc z perspektywy czasu, już wcześniej to zrobili), pojechałam na plażę. Zaparkowałam na zatłoczonym miejscu postojowym. Mój drogi mercedes nie za bardzo wtapiał się w tłum starych samochodów. Nie przejmowałam się tym, że ktoś postanowi go zabrać. Zamknęłam drzwi do auta i chowając kluczyk do małej torebki, ruszyłam ku wodzie.
Siedziałam przy brzegu, dopóki nie odwiedziła mnie noc. Słońce schowało się za horyzontem, postanawiając oświetlić drugą półkulę. Przejęta własnymi rozmyślaniami, nawet nie zdałam sobie sprawy, że obok mnie właśnie zaczynała się impreza licealistów. Śmiechy, ognisko i pijackie paplanie w końcu wyrwały mnie z zamysłu.
      - Piwa? - zapytał chłopak, który koło mnie przechodził.
Chociaż miałam dwadzieścia lat, wyglądałam młodo. Nie dziwiłam się więc, że uważał mnie za jedną z ich szkolnych koleżanek. Miał na sobie bluzę kapitana drużyny.
Spojrzałam w stronę zaparkowanego samochodu, wmawiając sobie, że nie powinnam pić, jeśli miałam prowadzić, ale nie mogłam sobie odmówić. Miałam ochotę wyrwać się ze swojego czarnego scenariuszu.
       - Poproszę – odparłam uprzejmie i wstając, otrzepałam się z piasku.
Chłopak zmrużył oczy, uważnie mi się przyglądając.
       - Nie widziałem cię u nas w szkole. Jesteś nowa
       - Tak – skłamałam gładko i posłałam w jego stronę wysilony uśmiech.
Podał mi piwo i zasugerował, że zapozna mnie zresztą jego ,,ekipy”. Z racji tego, że moje nazwisko było rozpoznawalne, postanowiłam zmienić swoje imię na Britanny, które było bardziej na czasie.
To wtedy poznałam Ginny. Nie była cheerleaderką, ani nie pisała do gazetki szkolnej. Nie była również szarą myszką. Jak zdołałam zauważyć, była utożsamiana z ,,ciotką dobrą radą”. Nie zważała na to, czy ktoś jest popularny, czy też nie. Zaprzyjaźniała się z każdym. Zaprzyjaźniła się także ze mną, niemalże od samego przywitania.
Zostałam na plaży do samego rana. Ognisko się wypaliło, połowa imprezowiczów uciekła do domu, a nieliczni spali upici na piasku, przykryci przyniesionymi kocami. Ja z Ginny zaś rozmawiałam i świętowałam kolejny dzień.
Było fajnie. Odżyłam. Na chwilę zapomniałam o poprzednim dniu. Niestety, po powrocie do domu, to wszystko wróciło ze zdwojoną siłą.
Kontaktowałam się przez te pół roku z Ginny. Ona, uważając mnie za Britanny, nie interesowała się tym, gdzie mieszkam i co na co dzień robię. Liczyło się dla niej tylko to, co mam w sobie. Jakie serce. A dopiero przy niej zorientowałam się, że najważniejsze w życiu są emocje.
A emocji brakowało mi w domu i poza nim.
Oczywiście zerwałam z Henrym. Zerwałam wszystkie przyjaźnie. Skończyłam z teatrem, dziękując na odchodnym osobom, które były katalizatorem moich wyborów. Do rodziców przestałam się odzywać. Miałam jedynie Ginny, którą nie interesowały szczegóły mojego portfela. Cieszyłam się, że ją mam.
Miesiąc przed moim ,,wielkim wyskokiem”, niestety bajka się skończyła. Zobaczyła w gazecie nasze zdjęcie. Zrobiła mi awanturę. Znowu poczułam się słaba, zdając sobie sprawę, że kolejny raz nakładałam przy kimś maskę. Czułam się pusta w środku.
Chciałam zrobić coś, co pozwoliłoby mi na rozwinięcie swoich skrzydeł. Szukałam ratunku dla swojej duszy. Próbowałam znaleźć nawet jakieś zainteresowanie, hobby, ale prawda była taka, że na nic nie było mnie stać. Duchowo stać.
Miałam sen. Piękny, bajeczny. Unosiłam się na tafli stawku, bez najmniejszego problemu. Leżąc na wodzie na plecach, w zwiewnej, błękitnej sukience, patrzyłam się w zaróżowione niebo. Spoglądałam na pojedyncze chmurki, lot ptaków i zanim zdałam sobie sprawę, już leciałam ku gwiazdom.
Latałam. Nie unosiłam już wzroku, tylko patrzyłam na dół, na małe kropki symbolizujące ludzi. To wtedy zdałam sobie sprawę, że to jest w życiu najważniejsze. To, co zdaje nam się być najważniejsze, tak naprawdę jest mikroskopijną kropką we wszechświecie. Chciałam przekazać tę wiedzę innym. Innym, którzy bez względu na pochodzenie, również tkwili w niewiedzy.
Postanowiłam zaryzykować. Chciałam znowu spojrzeć na wszystko z góry, ale nawet mój trzypiętrowy dom nie miał w sobie tej energii.
W końcu poszłam kolejny raz do pracy mojej przyjaciółki, aby ją przeprosić. Spojrzałam przed wejściem na wysoki budynek i już wtedy wiedziałam, co powinnam zrobić.
Szukałam znaków, szukałam wyjścia. Przez wiele dni szukałam drogi do nadchodzącego raju.
Dlatego tutaj jestem. Stojąc na samym szczycie budynku, ponownie wchodziłam do snu. Patrzyłam na wszystko z góry i dopiero tutaj każdy problem, każdy człowiek i każde zmartwienie stawało się być małe. Przelatujące ptaki przypominały mi, co w życiu jest ważne. Ważne jest to, co kryje się w sercu. Nasza dobroć, nasze intencje i proces ,,samoistnienia”. A ja chciałam zaistnieć. Dla siebie.
Słysząc za sobą głos ochroniarzy, którzy w końcu zdali sobie sprawę z mojego położenia, postanowiłam nie tracić czasu. Wiedziałam, że zaraz do mnie dotrą i powstrzymają mój czyn. Ze skórzanej torebki wyciągnęłam więc aparat i zaczęłam robić zdjęcia tego, co widziałam oczyma duszy. Chciałam, żeby inni też zobaczyli nasze położenie.
Nie jesteśmy sami w problemach. Są też inni. Mniejsi, więksi...
Z tej perspektywy wszyscy jesteśmy tacy sami. Nie różnimy się niczym. Masz cały żywot, aby się o tym przekonać.

czwartek, 10 listopada 2016

#126 Osobliwy dom Pani Peregrine - recenzja książki i porównanie do filmu


Tytuł: Osobliwy dom Pani Peregrine
Autor: Ransom Riggs
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: 2012
Ilość stron: 400
Seria: Pani Peregrine (TOM 1)

Ta recenzja będzie inna, ponieważ postanowiłam ocenić tę powieść z dwóch stron (spostrzeżenia ,,recenzenta" i czytelnika) oraz - z racji tego, że na ekrany kin trafiła ekranizacja ,,Osobliwego domu Pani Peregrine" - porównam film do książki.  
I raczej od tego ostatniego punktu zacznę, bo właśnie w ten sposób trafiłam na dzieła amerykańskiego pisarza.
Rzadko oglądam filmy. Raz - z powodu zabiegania, dwa - z powodu niechęci. Do kin jeszcze rzadziej chodzę. Czasami trafię na jakiś horror w 3D, ale wolę odpocząć w domu, niż włóczyć się po mieście i marnować czas na to, co raz-dwa zapomnę. Właśnie z tego względu wolę książkę - mogę ją wielokrotnie przeczytać, a ona czeka cierpliwie na półce w moim pokoju. Wyobraźnia bardziej działa, a sceny z filmu zapominam szybko, pamiętając jedynie poszczególne fragmenty. Ale któregoś razu, o dziwo na Facebooku, obejrzałam anglojęzyczny zwiastun ,,Osobliwego domu Pani Peregrine". I tu właśnie zaczęła się śmieszna historia. Myślałam, że to jakiś krótkometrażowy filmik, gdzie reżyser chciał pochwalić się efektami specjalnymi. Wiem, jak dziwnie to zabrzmiało, ale to prawda. Niemniej jednak jak zahipnotyzowana patrzyłam na ekran laptopa, myśląc sobie, że gdyby powstał z tego film, stałby się on hitem.
Niespodzianka! Dwa dni później okazało się, że to jednak był zwiastun filmu. Tym razem to ja namawiałam rodzinę, żeby poszli ze mną obejrzeć film dla młodzieży. Dla młodzieży - my, stare pryki, poszliśmy obejrzeć coś, z czego - jak nam się wydawało - dawno wyrośliśmy. No dobra, mam może dwadzieścia dwa lata, ale wierzcie mi na słowo, że nudzą mnie tego typu filmy, czy toteż książki. Wyrosłam psychicznie z powiastek. Gust się zmienił. Ale nieważne...


Poszliśmy. Rozsiadłam się wygodnie w fotelu, mega zestaw (Coca-Cola i popcorn) przy mnie, trzydzieści minut reklam i... TA-DAM! Okazało się, że jest to ekranizacja książki Ransoma Riggsa! Postanowiłam ocenić najpierw film, aby później zastanowić się nad kupnem książki.
Z początku filmu pojawiły się pewne nieścisłości - nie pasowało mi parę fragmentów, jakby reżyser chciał skrócić początek, aby film opierał się bardziej na akcji. Brakowało mi właśnie tego powolnego wprowadzenia, bo... Sami wiecie. Przypuśćmy: o! Pracuje w sklepie. O! Telefon. O! Nagle jadą! O! Nagle prawie przejeżdżają faceta, ale po raptem dwóch sekundach zapominają o sprawie. I trzy, dwa, jeden... akcja. Kurtyna w górę, Osobliwi i Głucholce nadchodzą.
Później też pojawiały się zgrzyty - całokształt obrazu był w porządku, ale niektóre ich reakcje były naciągane. Nie będę tu przetaczać fragmentów, bo mimo że w tym momencie recenzuję film, chciałabym oprzeć swoją opinię na temat książki.


Jednakże fabuła... naprawdę mi się spodobała. Przez chwilę nie mogłam powrócić do rzeczywistości. Wciąż widziałam unoszącą się dziewczynkę, chłopca, który ożywia truposzy, czy Panią Peregrine zamieniającą się w ptaka. Piękny obraz naprawdę mocno chwycił mój umysł i nie chciał mnie opuścić. Końcówka pozostawiła niedosyt... 
... Dlatego nadeszła kolej na książkę.
Osobliwy dom Pani Peregrine (I), Miasto cieni (II), Biblioteka dusz (III)
Jak widzicie na powyższym obrazku, do tej pory powstały trzy części niesamowitych przygód Osobliwych. Piękne okładki, prawda? Zakochałam się w nich. Twarda oprawa, piękny zapach (tak, wciąż je wącham) i niesamowite wnętrze (i nie mówię tylko o tekście!). Z początku, jak wzięłam pierwszą część do dłoni, nie miałam w sobie dość siły, aby odłożyć ją na miejsce. A przecież musiałam zająć się najpierw innymi książkami, aby móc sięgnąć po te, które mogą poczekać!
Nie wytrzymałam. Czytałam, sekunda po sekundzie, kartka po kartce, coraz bardziej pochłaniała mnie ta historia. Co najważniejsze, nie potrafiłam przeczytać ją od deski do deski. Rozkoszowałam się nią, czego dawno już nie robiłam. Czy film, który przez kilka dni po premierze chwaliłam, okazał się gorszy od pierwowzoru? Oczywiście! Nie piszę, że ,,Osobliwy dom Pani Peregrine" nie ma wad, bo ma, ale... Och. Już dawno tak się nie czułam. Magia mną zawładnęła. Trafiłam na książkę, na którą intuicyjnie czekałam.


Opis:
,,Osobliwy dom pani Peregrine to ekscytujący thriller dla młodzieży. Wprowadza czytelnika do niesamowitego świata osobliwców, pełnego niezwykłych postaci i przerażających potworów.
Młody Jacob po tajemniczej śmierci dziadka wyrusza na odciętą od świata wyspę, by zgłębić jej tajemnice. Świat realny zaczyna przeplatać się z osobliwcami ze starych fotografii. Kiedy jednak chłopak trafia w ruiny osobliwego domu pani Peregrine, odkrywa, że dzieci stamtąd były nie tylko tajemnicze, ale i niebezpieczne. Może więc nie bez powodu zostały izolowane?"
źródło opisu: https://mediarodzina.pl/prod/1381/Osobliwy-dom-pani-Peregrine

Wiem, że niewiele ten opis Wam mówi, dlatego dodam od siebie swoje trzy grosze.

Dla Jacoba to dziadek, wychowany w sierocińcu, był zawsze najlepszym opiekunem. W dzieciństwie raczył go opowieściami o sierotach, z którymi mieszkał - Osobliwych, którzy posiadali nadzwyczajne zdolności. Przy opowieściach zawsze pokazywał piękne, stare fotografie, przedstawiające przyjaciół zza dawnych lat. Jednak z biegiem lat młody chłopak przestał wierzyć dziadkowi. Bo kto uwierzyłby, że ktoś potrafi latać, czy rozpalać ogień za pomocą dłoni? Przemiana w kruka? Ożywianie zmarłych?
No właśnie. To jest fikcja. To nie mogła być prawda.
Pewnego dnia dziadek zmarł w tragicznych okolicznościach. To już wtedy fikcja mieszała się z rzeczywistością. Żeby pozbyć się traumy, Jacob postanowił znaleźć sierociniec i odnaleźć odpowiedzi na pytania, które wciąż krążyły w jego głowie. Nie przypuszczał wtedy, że spotka osoby, o których wciąż słyszał...  


Nie wiem, czy moje emocje spotęgowały się z powodu dołączonych fotografii, które bardziej pobudzały moją wyobraźnię, czy cała szata graficzna. To najpiękniejsze (pod względem zewnętrznym) książki, jakie mam w swoim zbiorze. Zakochałam się w zapachu kartek, w projekt i we włożone w nią serce całego zespołu, który nad nią pracował. Widać gołym okiem, że to wszystko robione było z myślą o czytelniku. I choć zwykle nie oceniam książek pod względem wyglądu, jednak tutaj muszę dać wielkiego plusa. Innej możliwości nie ma. Przepadłam i choć jestem po lekturze pierwszej części, znowu nie potrafię się z nią rozstać.
W środku umieszczone są (prawdziwe! - jeśli wierząc notce załączonej na końcu książki) fotografie. Mogłabym patrzeć na nie bez końca. Choć niektóre z nich pasowałyby do materiału do literatury grozy, myślę, że autor nie mógł lepiej trafić z fabułą. Książka nie jest straszna, choć niektóre fragmenty o Głucholcach powodują skok ciśnienia. Mimo wszystko widać, że to, co wygląda na straszne, wcale takie być nie musi. Ale oczywiście to tylko nieliczne przypadki, bo są osoby, których musimy się obawiać...

Fabuła wciąga od samego początku. Jak wcześniej wspomniałam, tę powieść dawkowałam sobie, dzięki czemu odczuwałam każdy emocjonalny bodziec z potrójną siłą. Przez cały następny dzień (bo czytałam jedynie wieczorami) chodziłam z głową w chmurach i miałam wrażenie, że coś mi nie pasuje. Wciąż tkwiłam we fikcyjnym świecie, stworzonym przez autora. Wyobraźnia działała tak, że rzeczywistość mieszała się z fikcją. Niekiedy, podczas przerw w czytaniu, miałam takiego... ,,kaca książkowego" (z braku lepszego słowa). Widząc w realnym życiu reklamę, w której pokazane zostały stare fotografie, zapytałam samą siebie na głos ,,a gdzie ja położyłam swoje stare fotografie?". Mama spojrzała na mnie zdziwiona, a ja dopiero po paru sekundach palnęłam się w czoło i zrozumiałam, że owe zdjęcia były w książce, a nie w życiu. Taka zakręcona ja...

Postanowiłam porównać książkę do filmu. Tutaj początek jest lepszy. Owszem, również akcja dość szybko się zaczyna (a właściwie tylko śmierć dziadka, który jest czynnikiem wyjazdu głównego bohatera na wyspę), ale jest ona stopniowana, nie tak jak w przypadku ekranizacji. Czytelnik nie jest rzucony na głęboką wodę. Mamy czas, aby zapoznać się z Jacobem, z jego umysłem, marzeniami i życiem. Możemy podchwycić jego dość proste rozumowanie, dzięki czemu w późniejszym etapie historii nie mamy problemu z uzasadnieniem wyborów głównego bohatera. Jest mądry, jak na swój wiek, ale brakuje mu również takiej... ,,życiowej" mądrości. Teraz się zastanowiłam i stwierdzam, że wcześniej - przez rodzinę i rówieśników - nie tylko jego umysł zamknął się na szerszą skalę wyobraźni. Zamknięty został także w swoim nudnawym życiu, w którym nic ciekawego się nie działo. Poznając więc Osobliwców, rozpoczął nowe życie, choć wcale nie było one usłane różami. Nic więc dziwnego, że ciągnęło go do ,,nieznanego".
Film również jest zdecydowanie śmieszniejszy. W kinie parskałam śmiechem, a podczas czytania książki była może jedna, dwie sytuacje, w których moje usta się rozciągnęły.
CO NAJWAŻNIEJSZE! Dzieje się co innego. Ta sama podstawa, ale Emma na przykład umie latać, a nie - jak w przypadku książki - rozpalać ogień. Dzieci również mają inne moce (nie wszystkie). Końcówka też jest zmieniona. Inne sytuacje, miejsca, zdarzenia, dialogi. Niektóre sytuacje są zaczerpnięte z książki, ale nie wszystko.
Gdybym miała ocenić i film i książkę, sądzę, że oceniłabym je inaczej. Co prawda - ta sama fabuła, ale miałam inne odczucia. Podczas oglądania filmu wyobraźnię miałam podaną na tacy, dlatego doszukiwałam się minusów w ekranizacji. W książce zaś wyobraźnia się obudziła i miałam całkowicie inne odczucia.

Do opisów i dialogów nie mam większej pretensji, choć niekiedy - w kulminacyjnej scenie - miejscami było przesadnie dziecinnie. Wiem, że sześciolatkowie wiwatują, klaskają w dłonie, czy co tam jeszcze robią,  gdy im coś się uda, ale były bodajże dwa fragmenty, przy których nawet główny bohater (nastolatek) zachowywał się w ten sposób. To mi zdecydowanie nie pasowało.
Reszta? Jak najbardziej. Uwielbiam opisy, a tutaj autor postanowił ich nie oszczędzać. Oczywiście nie wyobrażajcie sobie, że większość książki to same ,,czytelnicze wspomagacze" (- jak je nazywam). Jest w sam raz. Dialogi również są lekkie, łatwo przyswajalne. Czyta się z lekkością, każde słowo jest doprecyzowane.

Jednak przyznaję z bólem, że kulminacyjna akcja bardziej podobała mi się w filmie, niż w książce. Możliwe, że druga część nadrobi zakończenie, ale w tym momencie tutaj muszę zaliczyć plus dla filmu, nie dla pierwowzoru. W książce brakowało mi chaosu, wstrzymanego oddechu i zabawieniem się umysłem czytelników. To właśnie przez zakończenie musiałam obniżyć nieco ocenę. Książka - moim skromnym zdaniem - zasługuje na najwyższą notę, ze względu na to, w jaki sposób odebrałam historię Osobliwych. ,,Osobliwy dom Pani Peregrine" to mieszanka Harrego Pottera, Piotrusia Pana, Trylogii czasu i czegoś zupełnie nowego. Choć wspomniane książki są dobre, nie wiedziałam dlaczego czytelnicy tak bardzo przykleili się do tych powieści. Dopiero teraz zrozumiałam, co to znaczy ,,zauroczyć się w książce". Rzeczywistość zadrżała, umysł się otworzył, a fikcja wyszła na wolność. To moje uzasadnienie tej emocji. Teraz rozumiem.

Powieść polecam nie tylko młodzieży, ale i - a może przede wszystkim? - dorosłym. Wkroczcie razem z Jacobem do innego świata, który jest tak blisko naszego. Przenieśmy się w czasie do 1940 roku, aby po chwili powrócić wraz z głównym bohaterem do czasów współczesnych.

Zarówno powieść jak i książkę oceniam pozytywnie. Recenzent daje plus za unikatową fabułę, czytelnik za moc powieści. Nie mogę się doczekać, aż chwycę za drugą część, która już teraz przywołuje mnie do siebie.
Polecam z całego serca.

Ocena książki: 5+/6
Ocena filmu: 5/6




sobota, 5 listopada 2016

"Miałam marzenie, ale ono umarło tak jak ja" - opowiadanie Lifeisbrutal


"Miałam marzenie, ale ono umarło tak jak ja"

Kiedyś marzyłam o byciu zwykłą dziewczyną, wracającą ze szkoły do domu ze złą oceną, która dostałaby szlaban od rodziców, a i tak wymknęłaby się z domu. Miałaby przyjaciół, wrogów, chodziłaby na imprezy, wiele razy złamane serce i przepłakane noce. Największym zmartwieniem byłoby, co ubrać na kolejny dzień i jak sprawić, żeby kolejne osoby mnie polubiły. Lecz to nie jest mój świat, marzenia musiały pozostać tylko niespełnionymi marzeniami, które umarły w duszy tak jak i ja. Jestem Łowczynią, a one nie mają uczuć, nie mają marzeń, one po prostu zabijają niewiele o tym myśląc. Tak miałam też do tej pory, ale nie wiem, czemu przy tym zleceniu zaczęłam myśleć o przeszłości, to do mnie zupełnie niepodobne. Jestem maszyną stworzoną do zabijania wampirów, wilkołaków, zmiennokształtnych czy nawet innych Łowców, więc nic nie powinno być w stanie mnie w jakikolwiek sposób poruszyć. Koniec! Tamtego nigdy nie było, nie ma i nie będzie! Leżenie na budynku Centrum Dziedzictwa Szkła do obserwacji mojego celu chyba nie było najlepszym pomysłem, chociaż miałam idealny wgląd na drogę, po której obserwowany powinien iść w celu szukania ofiary na rynku. Tak przynajmniej wynikało z informacji, które znalazłam w jego aktach. Podobno było to jego codziennością, z drugiej strony było to dziwne, tak jak informacje w poprzednich zleceniach, no bo jaki mądry wampir "spożywa" codziennie w tym samym miejscu i wie, że w ten sposób skazuje się na wyrok śmierci. Nigdy nie zapomnę min tych wszystkich ofiar. Kiedy odcinałam im głowy, patrzyły na mnie zarówno jakby z niedowierzaniem i szokiem, rozpoznając mnie, a później ich ciała leżały w krwi pozostawione na pastwę losu, a ja stawałam się niewidzialna dzięki mojemu amuletowi usuwając przy tym również moją poświatę, która otacza każde nadludzkie stworzenie. Dziś również mam go przy sobie, ale po to, żeby nikt nie wykrył, że w pobliżu jest Łowczyni. Staram się wyciągnąć lornetkę z mojej torby przewieszonej z boku, bez najmniejszego dźwięku. Pozycja, w której się obecnie znajdowałam, zbytnio mi nie pomagała, ale w końcu mi się udało. Wyczuwam od strony rynku poświatę Łowczyni i to nie byle jakiej, ma praktycznie taką samą jak ja z taką różnicą, że jej bardziej zalatuje gorzką naturą. Aby się przekonać czy moje przeczucia są prawdziwe spoglądam przez lornetkę w stronę, z której ją czuję. Co ona tutaj robi?! Moja siostra bliźniaczka Klara stoi obok staroświeckiej latarni ubrana w zwiewną czerwoną suknię z rozcięciem u dołu na prawej nodze, jej kasztanowe włosy upięte są w eleganckiego koka, usta ma pomalowane krwistą szminką, a zielone oczy zostały podkreślone grubymi, czarnymi kreskami, na nogach zaś ma czarne szpilki. Wygląda jakoś tak dziwnie, inaczej niż zawsze, jakby była z kimś umówiona na randkę, czy coś w zbliżonym typie. Ale czemu znajduje się w tym miejscu, w którym mam wykonać zlecenie, które sama mi powierzyła? Czyżby pod tą sukienką miała nóż, którym postanowiła sama zrealizować misje? Nie... Coś mi tutaj nie gra, zbyt mocno się upodobniła do mnie. Ona nigdy się tak elegancko nie ubiera, a jeśli się nie mylę rano miała włosy ścięte na pazia, po tym mianowicie można było nas rozróżnić. Jest jeszcze poświata, ale tylko nie liczni są w stanie w 100 procentach ją dokładnie odczytać. Dlatego inaczej się ubierałyśmy oraz miałyśmy inne fryzury, żeby każdy mógł nas rozróżniać, choć czasami i tak mylili nas mimo wszystko. Nagle w powietrzu poczułam zapach wampira, mojego celu - czuć było ekscytacją na spotkanie z dawno niewidzianą osobą, poruszyłam się niespokojnie, kiedy w brzuchu poczułam dziwne ciepło na myśl o nim. Zmierza w stronę mojej siostry trzymając w dłoni białą różę, na myśl o tym zakłuło mnie coś w sercu, jego kruczoczarne włosy błyszczą w blasku Księżyca, jego skórzana czarna kurtka, ciemne jeansy oraz glany nadają mu tajemniczego wyglądu, w myślach automatycznie pojawia mi się obraz jego fioletowych oczu, które mienią się diamencikami wraz z zetknięciem ze światłem. Co jest grane?! Jakim prawem widzę w swojej głowie tak dokładny jego obraz?! Tego jak się uśmiecha, kiedy kogoś rozbawił, jego zamyślona mina podczas meczu...Ja chcę widzieć skąd to pamiętam skoro widziałam na własne oczy wyłącznie jedno jego zdjęcie - jak był strasznie smutny z jakiegoś powodu.

Przez moje rozmyślania straciłam kontakt z rzeczywistością, a powinnam podsłuchiwać, czemu Klara się z nim spotkała. Byłam najlepszą Łowczynią dzięki wyczulonemu węchowi oraz słuchowi, które w tajemniczy sposób nabyłam. Postanowiłam się skupić na rzeczy, zamknęłam oczy i automatycznie wszystkie dźwięki stały się wyraźniejsze. Znowu je otwieram, aby mieć lepszą orientację na sytuację dziejącą się w dole.

-Moja najdroższa - mówi z delikatną nutą - Nawet nie wiesz jak się cieszę na nasze spotkanie. Co się z Tobą działo przez te 5 lat? Doszły mnie słuchy, że zabijałaś naszych znajomych... - Powiedział z ogromnym żalem, przykładając do serca lewą rękę zwiniętą w pięść, a mnie zaczęło coś dusić w piersi, zaś łzy napłynęły mimowolnie do oczu.

-Ja też się za Tobą stęskniłam Kamil! - Niemal krzyczy moja siostra z namiętnością, jakiej bym się u niej nie spodziewała - Rozumiesz...To wszystko przez moją siostrę. - Że co?! Teraz będzie wszystko na mnie zwalać?! Mimowolnie zaciskam ręce w pięści, wbijając sobie przy tym paznokcie w skórę. - Pozmieniała mi pamięć, kiedy dowiedziała się, że z nią nie będziesz. Ale kiedy dostałam Twoje zdjęcie, wszystkie wspomnienia wróciły i w końcu możemy być ze sobą na zawsze. - Rzuca się na Niego, zarzucając mu ręce na szyję i całując go zachłannie, on zdezorientowany na początku od razu się opamiętuje i natychmiast oddaje jej pocałunek, przyciągając ją bliżej siebie.

Nagle jakby za pomocą jakiegoś pstryczka, luka w mojej pamięci się odblokowuje, wspomnienie wracają niczym rwąca rzeka płynąca w stronę większego zbiornika. Twarze wszystkich ofiar są twarzami osób pocieszających mnie w trudnych sytuacjach, rozśmieszających. Byli moją rodziną, jedyną ostoją w moim życiu...Jedynymi osobami, które się nie przejmowały, że w moich żyłach płynie krew Łowczyni zmieszana z krwią wampira. Czuję jak ból rozrywa moje serce, dosłownie wszelkie siły opuszczają mnie, nie mam chęci na to by żyć. Jednak wciąż jest jakaś niewielka nadzieja, ocieram rękawem mojego kostiumu Łowczyni, łzę która wypłynęła i zmieniam nastawienie na bojowe, ale nie do Kamila, mojego pierwszego celu, którym okazał się mój ukochany, lecz w stronę Klary. Mojej złej siostry bliźniaczej, która pod wpływem zazdrości użyła na mnie dawno zapomniane zaklęcie zapomnienia, używane w starożytnych czasach zarówno przez greckie jak i rzymskie Łowczynie: "Nondum intellegitis neque recordamini donec vitae amorem non traderet". Przez to, że moja miłość pocałowała właśnie moją siostrę, zostało ono zdjęte, przestało oplatać moją pamięć. Wstałam zrywając z mojej szyi amulet, który okazał się przedmiotem manipulującym moją wewnętrzną naturę wampira. Postanowiłam zgnieść go obcasem moich kozaków, aby nie mieć więcej z nim nic wspólnego - od niego wszystko, co złe się zaczęło. Moje włosy zaczęły unosić się, poczułam jak moje oczy zmieniają barwę na szkarłat, a moje usta wyginają się w uśmiech. Dosłownie w ułamku sekundy, za pomocą jednego skoku ląduję z gracją przed moją siostrą, odtrącając niechcący przy tym Kamila.

-Fajnie było patrzeć jak zabijam wszystkich, na których mi zależało? - Mówię
z jadem, czując się przy tym jak człowiek z psychiatryka z moim obłąkanym uśmieszkiem - Napawało Cię satysfakcją patrzenie jak staje się maszyną do zabijania mojej własnej rodziny?

-O czym ona mówi Nova? - Kamil zwraca się w stronę mojej bliźniaczki, wzrokiem przeskakując od niej do mnie - A może powinienem zapytać, co ty zrobiłaś Klara? - Pojmuje w końcu, zawsze potrafił rozróżnić poświaty po jakimś czasie spędzonym z nami obydwoma, zaś kiedy byłyśmy sam na sam z nim, gubił się z kim rozmawia. Chociaż, kiedy się tak zastanawiam patrząc w te fioletowe oczy, widzę w nich zrozumienie i plan unicestwienia mojej siostry, żeby nigdy więcej nikogo nie zraniła tak jak nas. On to wszystko zaplanował... Wiedział, że nie byłam sobą i to właśnie ona przyjdzie na spotkanie, w dodatku będzie miała ochotę go pocałować.

-Ale...To ja jestem Nova! - Próbuje przekonać go ta wiedźma - Kochanie jakbyś mógł po tylu wspólnych, spędzonych chwilach pomylić mnie z nią?! - Krzyczy, pokazując palcem na mnie i dosłownie wpadając w szał.

-Spokojnie kochanie, już Ci wierzę, nie denerwuj się - Podchodzi do niej splatając swoją dłoń z jej, mam wielką ochotę zabić Klarę, ale muszę jakoś to wytrzymać. - Może czas dać nauczkę Twojej siostrze - Mówi, kiedy przytula ją jakby naprawdę był w niej zakochany. Może się pomyliłam w intencjach, kiedy patrzyłam w te jego cudowne oczy...
Nagle kątem oka dostrzegam jak moja siostra wyciąga nóż spod sukni, uśmiechając się przy tym szyderczo w moją stronę. Planując intrygę, wiedziała jak to się wszystko potoczy. Miała pojęcie, że Kamil się zorientuje w tym wszystkim, więc po prostu "popchnęła" nas w stronę zemsty na niej, a my wpadliśmy w sidła jej pokręconej logiki. Nawet nie zdążyłam krzyknąć, kiedy wbiła nóż w bok mojego ukochanego, który po chwili zatoczył się i z niemym wyrazem pomocy na twarzy upadł na ziemię.

-Nie! - Krzyczę i rzucam się na moją siostrę bezmyślnie w szale desperacji, nie mając żadnego konkretnego planu.

-To już koniec Twojej miłości siostrzyczko - Mówi spokojnie, żeby za ułamek sekundy podciąć sobie gardło i upaść łapiąc za rękę mojego ukochanego.


Ich ciała leżą złączone w morzu białej i czerwonej krwi, ten widok kompletnie mnie załamuje. Niewiele myśląc wyciągam z torby mój podręczny pistolet i przystawiam lufę do skroni. Ustawiam się po drugiej stronie Kamila, kiedy naciskam spust uśmiecham się wiedząc, że spocznę u boku mojej miłości. Czuję ogłuszający ból, potem jest już tylko ciemność.

piątek, 4 listopada 2016

#125 Klamki i dzwonki

Autor: Magdalena Knedler
Wydawnictwo: Novae Res
Ilość stron: 350
Data wydania: 14 września 2016

Zagadkowy tytuł, autorka, o której wiele słyszałam - tak, to ,,Klamki i dzwonki" Magdaleny Knedler. Przyszła i na mnie pora, aby przekonać się na własnej skórze, o czym pisze autorka. Jak więc oceniam swoją pierwszą styczność z jej twórczością?




Opis:
,,Eliza Ostaszewska, poetka utrzymująca się z pracy w bibliotece i z korepetycji, właśnie wydała tomik swoich wierszy, a zaprzyjaźniony pub zorganizował jej wieczór autorski. Nie jest jej jednak dane nacieszyć się sukcesem, ponieważ już nazajutrz odbiera tajemniczy telefon ze szpitala. W jednej chwili dramatyczna przeszłość gwałtownie wkracza w jej życie i całkowicie je zmienia.

Co się wydarzy, gdy unikająca bliskich związków trzydziestolatka z dnia na dzień zostanie matką nastoletniej dziewczynki? Jak artystka, kochająca literaturę i sztukę absolwentka kulturoznawstwa poradzi sobie z prowadzeniem firmy? Czy będzie potrafiła dokonać właściwych wyborów? "
źródło opisu: materiały wydawnictwa 


Do siedemdziesiątej strony nie wciągała mnie historia. Wcześniej nie miałam styczności z twórczością Magdaleny Knedler (choć wielokrotnie o niej słyszałam), więc nie byłam przygotowana na... chaos (z braku lepszego słowa). Tak, chaos, bo pióro Magdaleny jest inne, specyficzne, niż dotąd miałam styczność. Kiedy więc przyzwyczaiłam się do ,,innej" techniki pisania, szybko pogrążyłam się w lekturze.

Momentami miałam wrażenie, że panuje taki ,,chaos", jak w filmie Moulin Rouge (oczywiście to plus. Uwielbiam ten film). Momentami, bo nie zawsze. Humorystyczne przenoszenie rzeczywistości na kartki papieru trafnie współgrają z całościowym odniesieniem do książki, ale niekiedy nie pasowało to do fragmentów. Przypuśćmy na przykład, co najbardziej raziło mnie w oczy, dużo przekleństw, przezwisk i negatywnych, bluźnierczych opisów. Spokojnie, sama przeklinam i nawet dość sporo, zważywszy na to, że jestem kobietą, dlatego w książkach lubię, gdy człowiek gada jak człowiek, a nie jak wyspecjalizowany biznesmen. Przyznajmy, każdemu zdarza się przekląć w mniej albo i bardziej stosownej sytuacji. Tutaj jednak przekleństwa (a raczej ogół, o czym wyżej napisałam) nie były... płynne. Nie czułam się, jakby człowiek instynktownie użył niestosownego wyrazu, a raczej ,,na siłę". Tak samo w przypadku zwyczajnych żartobliwych wyzwisk. Też odnosiłam wrażenie, jakby na siłę chciałoby się pokazać ,,lajtowe" odnoszenie się do świata. Czasami to było zabawne, ale częściej marszczyłam brwi i prosiłam, żeby był to ostatni taki zwrot. Za dużo tego było. Stanowczo za dużo.

Fabularnie? Bardzo ciekawie. Jak to zwykle u mnie bywa, nie czytam opisów z tylnej okładki - lubię być zaskakiwana. Lubię wchodzić do książki nie mając pojęcia, co mnie czeka. I tak było i tym razem.
Pierwsze, co chciałabym omówić, jest morał - przeznaczenie. Odebrałam książkę jako wskazówki do tego, że bądź co bądź przeznaczenie kieruje naszym losem. Kto by pomyślał, że w pewnej chwili początkująca poetka stanie na innej drodze, niż wcześniej myślała? Rola matki, zakład fryzjerski, ciche pukanie miłości z obu stron? Sama nie wiem, czy poradziłabym sobie w jej sytuacji. Okazała się silną kobietą, która mimo tego, że urwała przyjaźń z dawną przyjaciółką, na powrót stała się dobrą wróżką i okazała się wspaniałomyślnością, pomagając jej w potrzebie.
Gdybyście bardziej wczytali się w słowa, możecie bez problemu zauważyć zbieżność sytuacji. Wierzę w przeznaczenie i chyba główna bohaterka również w to uwierzyła, zważając na jej przeżycia.
Z początku mieszały mi się imiona, sytuacje. Widzimy historię z perspektywy paru osób, przez co czytelnik przez chwilę błądzi, ale potem, kiedy sytuacja się unormuje, wszystko układa się nam w głowie na odpowiednim miejscu.

Obyczajówka na tle romansu to fajny pomysł. Widzimy zmagania z rzeczywistością, konflikty wewnętrzne i spory. Nie uważam natomiast, by była to lekka lektura - może i temat należy do tych lekkich, przy których można się zrelaksować, ale pismo autorki nie do każdego trafi. Jak już wspomniałam, na początku miałam problem z ,,przyzwyczajeniem się", ale teraz uważam, że miło spędzało się czas przy tej lekturze.

Bohaterzy (jak i ogólnie cała powieść) są dość specyficzni (w dobrym tego słowa znaczeniu). Niby normalni, ale jednak mają coś w sobie, co do końca nie mogę określić. Tacy pozytywnie zakręceni. Najbardziej polubiłam Gabrielę - bohaterkę poboczną, od której czuć było silny, artystyczny temperament. Z chęcią poczytałabym więcej o jej losach.

Reasumując, mimo paru spraw, które mi się nie spodobały, książka jest warta przeczytania. Osoby lubiące literaturę obyczajową na pewno się odnajdą w ,,Klamkach i dzwonkach". Z chęcią sięgnę po inne książki tej autorki.

Ocena: 5/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res

ODWIEDŹ NAS JUŻ DZIŚ!