-->

sobota, 12 listopada 2016

,,Perspektywa" - opowiadanie Aleksji

,,Perspektywa”


Stoję na dachu wysokiego biurowca, nazywającego się Prudental Center. Spoglądam na piękną architekturę z wysoka i nie mogę się nadziwić, że z dołu wszystko wygląda inaczej. Bloki mieszkalne, czy kolejne biznesowe budowle to nic innego, jak przedmioty zniekształcające boski
(w dosłownym znaczeniu) wygląd nieba. Tutaj zaś, stojąc na jednym z najwyższych punktów w tej części Bostonu, wszystko wygląda zupełnie inaczej. To, co jest na dole, to tylko martwe przedmioty. Nie widzę ludzi poruszających się w szale. Nie widzę kłamstwa, obłudy i fałszu. Tylko ja, niebo pochylające się ku zachodowi, mała zatoczka z błyszczącą wodą, w której odbicie wysokich biurowców koncertuje na sobie mój wzrok, oraz ptaki, latające raz do czasu obok mnie.
Zawsze byłam ciekawa, czy ciężko jest przedostać się na dachy takich dobrze chronionych budowli. Miałam dwadzieścia lat i nigdy nie próbowałam nawet wcisnąć się w kolejkę. Nigdy niczego nie ukradłam, zawsze działałam zgodnie z prawem. To mój pierwszy taki haniebny czyn. Nie miałam w swoim dorobku wielkich kłamstw, ani włamań, więc ciężko było mi skonstruować odpowiedni plan, który pozwoli mi przedostać się
na najwyższe piętro.
Łatwo nie było, to pewne. Całe szczęście, że moja przyjaciółka niegdyś pracowała w jednym
ze sklepów z dolnych pięter budynku i dzięki temu mogłam dowiedzieć się o planie kontrolnym ochroniarzy. Spożytkowałam wiele godzin na obserwacji kamer. Obliczałam, ile zajmuje mi przechodzenie na najwyższe piętro. Wszystko robiłam z dokładnością tak, jakbym planowała włam,
a nie mało interesujące zwiedzanie dachu.
Mało interesujące? Zapewne. Zapewne, bo nikt nie zwróciłby na mnie uwagi, gdybym tak ,,niechcący” postąpiła krok ku przepaści i zachłysnęła się w końcu świeżym powietrzem. Tutaj wszystko było inne, niż tam na dole. W końcu zrozumiałam, że piekło znajduje się na ziemi. Nie pod ziemią, ale tam, gdzie ludzie chadzają ulicami miasta. Ich myśli i czyny to największy grzech. Chociaż... największym grzechem jest życie.
Nie wiem, czy mnie rozumiecie, ale to nie ważne. Moja historia nie jest taka, jaką pewnie sobie wyobrażacie. Nie zostałam zgwałcona, nie zostałam napadnięta, nie choruję na nieuleczalną chorobę. Ja po prostu żyję. Pochodzę z bogatej rodziny. Moja mama jest biznesmenką, mój ojciec zakłada kolejne salony bukmacherskie. Mimo ich braku czasu wolnego, spędzają ze mną każdą wolną sekundę. Wracając w nocy z delegacji, moja mama budzi mnie i zaprasza na ciepłą czekoladę do jadalni, gdzie złoto przeważa nad porcelaną. Ojciec zabiera mnie przynajmniej raz w miesiącu na wycieczkę konną. Mam dwadzieścia lat, ale mimo to rodzice wciąż są dla mnie najważniejsi. Mieszkamy razem w wielkim pałacu (nie można inaczej nazwać mojego domu, który jest ponad stuletnim zabytkiem), mam wielu znajomych i przyjaciół. Sama, z powodu chęci zagospodarowania czasem wolnym, postanowiłam spróbować swoich sił w aktorstwie. Tak się złożyło, że przyjęli mnie od razu. Może z powodu mojego nazwiska? Może z powodu ilości cyfr na moim koncie?
Bo na pewno nie z powodu mojego ,,talentu”. Wiem, że jestem w tym kiepska. A może inaczej... Na pewno znajduje się człowiek, który na kastingu był o wiele lepszy ode mnie, ale nad oceną jury przeważyło moje pochodzenie. Stałam się aktorką w jednym z najbardziej rozpoznawalnych teatrów w Bostonie. Zawsze proponowali mi główne role, a ja – myśląc sobie tamtymi czasy, że los się do mnie uśmiechnął i ktoś zauważył mój talent – cieszyłam się z każdego zagranego spektaklu. Byłam dumą w rodzinie. Rodzice skakali z radości, słysząc o moich osiągnięciach. Wpłacali teatrowi niezłe sumki, abym mogła realizować się w wyremontowanym budynku, z pozłacanymi klamkami. Moje szefostwo również dawało mi ciągle podwyżki i reklamowali mnie na każdym możliwym bilbordzie. Ludzie przychodzili obejrzeć mój występ i wychodzili. Nie widziałam ich twarzy, a do uszu nigdy nie dochodziły opinie. Nikt nic nie mówił, a ja nie chciałam dopuszczać do swojej świadomości myśl, że komuś nie spodobała się moja gra aktorska. Wtedy się realizowałam, prawdy nie dopuszczałam do swojej świadomości.
Dopóki...
Pewnego dnia usłyszałam za kotarą szmer rozmów osób grających bohaterów pobocznych. Z początku nie domyśliłam się, o czym rozmawiają, dopiero po chwili poczułam bolesne ukucie w sercu.
      - Płacą teatrowi, żeby ich córka mogła występować. Bezsensu, ona jest do bani. Krytycy ciągle mają ją na głównym pulpicie i mówią o niej okropne rzeczy. A przez nią i my jesteśmy źle osądzani...
       - Ona myśli, że jest dobra – dodała blondynka, która kiedyś grała moją damę dworu. - Chyba trzeba jej uzmysłowić prawdę.
       - Nie tylko tę prawdę – odparł chłopak, chyba operator światła. Zdziwiłam się, że i on uczestniczy w tej rozmowie. Myślałam, że aktorzy nie trzymają się z pracownikami teatru. - Ona chyba w ogóle nie czyta gazet. Jedna z jej przyjaciółek spotyka się z jej byłym.
Z byłym? Z Louisem? - zdziwiłam się. Podejrzewałam, że mowa była o Tamarze, mojej najbliższej przyjaciółce. Nie miałam nic przeciwko, że się z nim spotyka. To była przeszłość – dwa lata nie miałam z nim kontaktu. Od półtora roku spotykam się z Henrym, planujemy wkrótce przyjęcie z okazji zaręczyn, dlatego nie obchodzą mnie sprawy związane z moją przeszłością. Szkoda tylko, że osoby trzecie więcej wiedzą na ten temat, niż ja.
      - Oj, daj spokój. Sam wiesz, że nie zawsze można wyczytać z gazet prawdę.
      - Ale widziałem zdjęcie, gdzie się całują. Dokładnie dwa tygodnie temu, podczas spektaklu ,,Nowojorskie inspiracje”. Zdziwiłem się, że Betty jest w wyśmienitym nastroju
      - Daj spokój – odparła blondynka. Zauważyłam zza kotary, że niedbale machnęła w jego stronę wypielęgnowaną dłonią. - Nie mieszaj się do jej życia. Wystarczająco, że namieszała w naszym życiu.
       - Może coś z tym zrobimy? - zapyta czarnowłosa Rebecca. Nie była najpiękniejsza, ale miała ten błysk w oku, który kochała publiczność.
       - Prędzej czy później dojdzie do niej, że jest beztalenciem. Wróci do swojego pałacu i ponownie będzie liczyła banknoty z powodu braku innej rozrywki.
Nie słuchałam dalszej rozmowy. Zrobiło mi się przykro. Łzy popłynęły po moich policzkach. Całe szczęście, że już skończyła się próba i mogłam w spokoju wrócić do swojego pokoju i wypłakać każde usłyszane wcześniej słowo.
Nie spałam, analizowałam każde wypowiedziane przez moich ,,kolegów” zdanie. Dopiero nad ranem zorientowałam się, że to, co mówili, było prawdą. Dopiero wtedy zauważyłam prawdę. Koncentrując się na swojej grze aktorskiej, tylko jedno było zaletą – moja pamięć do tekstu. Nie potrafiłam udawać osoby, którą nie jestem. Udawałam siebie, tak samo jak robiłam to teraz. Byłam Kopciuszkiem, cudowną księżniczką, która nigdy nie była mieszczuchem. Na scenie, nawet jako biedna główna bohaterka, pokazywałam własną wyniosłość.
Czy to się liczyło? Nie. Nie potrafiłam udawać, choć udawałam całe życie, że jest dobrze.
Nad ranem postanowiłam złożyć niezapowiedzianą wizytę Tamarze. Podjechałam do jej rodzinnego domu i wparowałam do jej pokoju. W łóżku zastałam nie tylko ją, ale także Henrego, mojego niedoszłego przyszłego narzeczonego.
Wyszłam szybciej, niż weszłam. Pojechałam w zapłakanym stanie do mojej mamy, do firmy. Prosząc sekretarkę, żeby wpuściła mnie do gabinetu, zadzwoniła do swojej szefowej informując ją o moim przybyciu. Nie wpuściła mnie do środka. Miała dużo roboty. Kazała mi czekać na nią w domu.
W samochodzie, zanim wyruszyłam w nieznane, zadzwoniłam do ojca. Odebrał. Powiedziałam mu, że jest źle, że całe moje życie się zawaliło. Miał oddzwonić, bo właśnie rozmyśla nad nowymi zakładami bukmacherskimi.
Nie oddzwonił, choć godzinę stałam na parkingu przed budynkiem mojej rodzicielki.
Dzwoniłam do dwóch pozostałych przyjaciół, ale byli poza zasięgiem.
Nie, to nie było powód, dla którego udałam się na sam szczyt Prudental Centre. To wydarzyło się pół roku temu, zanim zdecydowałam się na ten odważny, choć z drugiej strony lekkomyślny krok.
Tamtego dnia, kiedy wszyscy moi bliscy odwrócili się ode mnie (właściwie, patrząc z perspektywy czasu, już wcześniej to zrobili), pojechałam na plażę. Zaparkowałam na zatłoczonym miejscu postojowym. Mój drogi mercedes nie za bardzo wtapiał się w tłum starych samochodów. Nie przejmowałam się tym, że ktoś postanowi go zabrać. Zamknęłam drzwi do auta i chowając kluczyk do małej torebki, ruszyłam ku wodzie.
Siedziałam przy brzegu, dopóki nie odwiedziła mnie noc. Słońce schowało się za horyzontem, postanawiając oświetlić drugą półkulę. Przejęta własnymi rozmyślaniami, nawet nie zdałam sobie sprawy, że obok mnie właśnie zaczynała się impreza licealistów. Śmiechy, ognisko i pijackie paplanie w końcu wyrwały mnie z zamysłu.
      - Piwa? - zapytał chłopak, który koło mnie przechodził.
Chociaż miałam dwadzieścia lat, wyglądałam młodo. Nie dziwiłam się więc, że uważał mnie za jedną z ich szkolnych koleżanek. Miał na sobie bluzę kapitana drużyny.
Spojrzałam w stronę zaparkowanego samochodu, wmawiając sobie, że nie powinnam pić, jeśli miałam prowadzić, ale nie mogłam sobie odmówić. Miałam ochotę wyrwać się ze swojego czarnego scenariuszu.
       - Poproszę – odparłam uprzejmie i wstając, otrzepałam się z piasku.
Chłopak zmrużył oczy, uważnie mi się przyglądając.
       - Nie widziałem cię u nas w szkole. Jesteś nowa
       - Tak – skłamałam gładko i posłałam w jego stronę wysilony uśmiech.
Podał mi piwo i zasugerował, że zapozna mnie zresztą jego ,,ekipy”. Z racji tego, że moje nazwisko było rozpoznawalne, postanowiłam zmienić swoje imię na Britanny, które było bardziej na czasie.
To wtedy poznałam Ginny. Nie była cheerleaderką, ani nie pisała do gazetki szkolnej. Nie była również szarą myszką. Jak zdołałam zauważyć, była utożsamiana z ,,ciotką dobrą radą”. Nie zważała na to, czy ktoś jest popularny, czy też nie. Zaprzyjaźniała się z każdym. Zaprzyjaźniła się także ze mną, niemalże od samego przywitania.
Zostałam na plaży do samego rana. Ognisko się wypaliło, połowa imprezowiczów uciekła do domu, a nieliczni spali upici na piasku, przykryci przyniesionymi kocami. Ja z Ginny zaś rozmawiałam i świętowałam kolejny dzień.
Było fajnie. Odżyłam. Na chwilę zapomniałam o poprzednim dniu. Niestety, po powrocie do domu, to wszystko wróciło ze zdwojoną siłą.
Kontaktowałam się przez te pół roku z Ginny. Ona, uważając mnie za Britanny, nie interesowała się tym, gdzie mieszkam i co na co dzień robię. Liczyło się dla niej tylko to, co mam w sobie. Jakie serce. A dopiero przy niej zorientowałam się, że najważniejsze w życiu są emocje.
A emocji brakowało mi w domu i poza nim.
Oczywiście zerwałam z Henrym. Zerwałam wszystkie przyjaźnie. Skończyłam z teatrem, dziękując na odchodnym osobom, które były katalizatorem moich wyborów. Do rodziców przestałam się odzywać. Miałam jedynie Ginny, którą nie interesowały szczegóły mojego portfela. Cieszyłam się, że ją mam.
Miesiąc przed moim ,,wielkim wyskokiem”, niestety bajka się skończyła. Zobaczyła w gazecie nasze zdjęcie. Zrobiła mi awanturę. Znowu poczułam się słaba, zdając sobie sprawę, że kolejny raz nakładałam przy kimś maskę. Czułam się pusta w środku.
Chciałam zrobić coś, co pozwoliłoby mi na rozwinięcie swoich skrzydeł. Szukałam ratunku dla swojej duszy. Próbowałam znaleźć nawet jakieś zainteresowanie, hobby, ale prawda była taka, że na nic nie było mnie stać. Duchowo stać.
Miałam sen. Piękny, bajeczny. Unosiłam się na tafli stawku, bez najmniejszego problemu. Leżąc na wodzie na plecach, w zwiewnej, błękitnej sukience, patrzyłam się w zaróżowione niebo. Spoglądałam na pojedyncze chmurki, lot ptaków i zanim zdałam sobie sprawę, już leciałam ku gwiazdom.
Latałam. Nie unosiłam już wzroku, tylko patrzyłam na dół, na małe kropki symbolizujące ludzi. To wtedy zdałam sobie sprawę, że to jest w życiu najważniejsze. To, co zdaje nam się być najważniejsze, tak naprawdę jest mikroskopijną kropką we wszechświecie. Chciałam przekazać tę wiedzę innym. Innym, którzy bez względu na pochodzenie, również tkwili w niewiedzy.
Postanowiłam zaryzykować. Chciałam znowu spojrzeć na wszystko z góry, ale nawet mój trzypiętrowy dom nie miał w sobie tej energii.
W końcu poszłam kolejny raz do pracy mojej przyjaciółki, aby ją przeprosić. Spojrzałam przed wejściem na wysoki budynek i już wtedy wiedziałam, co powinnam zrobić.
Szukałam znaków, szukałam wyjścia. Przez wiele dni szukałam drogi do nadchodzącego raju.
Dlatego tutaj jestem. Stojąc na samym szczycie budynku, ponownie wchodziłam do snu. Patrzyłam na wszystko z góry i dopiero tutaj każdy problem, każdy człowiek i każde zmartwienie stawało się być małe. Przelatujące ptaki przypominały mi, co w życiu jest ważne. Ważne jest to, co kryje się w sercu. Nasza dobroć, nasze intencje i proces ,,samoistnienia”. A ja chciałam zaistnieć. Dla siebie.
Słysząc za sobą głos ochroniarzy, którzy w końcu zdali sobie sprawę z mojego położenia, postanowiłam nie tracić czasu. Wiedziałam, że zaraz do mnie dotrą i powstrzymają mój czyn. Ze skórzanej torebki wyciągnęłam więc aparat i zaczęłam robić zdjęcia tego, co widziałam oczyma duszy. Chciałam, żeby inni też zobaczyli nasze położenie.
Nie jesteśmy sami w problemach. Są też inni. Mniejsi, więksi...
Z tej perspektywy wszyscy jesteśmy tacy sami. Nie różnimy się niczym. Masz cały żywot, aby się o tym przekonać.

1 komentarz:

Wyraźcie swoje zdanie w komentarzu, będzie mi niezmiernie miło :)

ODWIEDŹ NAS JUŻ DZIŚ!