-->

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Świąteczny Berek Książkowy



Dziękuje Lottaczyta za nominację! Szczerze, musiałam trochę się naszukać, aby zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Zazwyczaj nie uczestniczę w takich zabawach, ale ze względu na to, że mało udzielałam się na fanpage'u i blogu z powodu Świąt, postanowiłam z miłą chęcią wziąć udział. Dlatego jeszcze raz dziękuję! <3
Pytania są łatwe, a dzięki nim możecie poznać mnie trochę, oraz moje gusty książkowe. Zapraszam do czytania! :)


Kapcie, kominek, kakao – lektura na zimowe wieczory.

Kominku mi brakuje, w kapciach nie chodzę i bardziej preferuję wino lub ciepłą zieloną herbatę, niż kakao, ale lektura na zimowe wieczory zawsze jest! Na pewno muszę napisać o ,,Opowieści wigilijnej" Dickens'a, którą czytam zazwyczaj w dni poprzedzające wigilię. Szczerze, to nie lubię aż tak Świąt, ale powyższa lektura zawsze wprowadza mnie w świąteczny nastój i jest mi łatwiej przyzwyczaić się do tego, aby przebaczać ludziom oraz pomagać tym, którzy tego potrzebują. Poza tym zazwyczaj czytam książki o miłości, romanse erotyczne, które codziennie również czytuję. 
 
 
Śnieg – bohater, na myśl o którym robi Ci się zimno.

No tak. Śniegu brak, mrozu też, więc oczywiście musi być coś - a właściwie KTOŚ - kto powoduje, że temperatura ciała nagle się obniża. Niestety, mam problem z wyborem, bo bohaterów literackich zawsze chwalę. Naprawdę, choć bym chciała, nie mogę żadnego wybrać. Nic mi nie wpada do głowy. :(  Ewentualnie mogę podać klauna z lektury ,,TO" Kinga, bo klauny są... UCH! Okropne!
 
 
12 dań – potrawa z książki, która powinna znaleźć się na Twoim świątecznym stole.

Kojarzycie jakąś książkę, w której na okrągło bohater je ketchup? Nie? To lipa, bo ja też nie. 
Tak, ja do wszystkich mięsnych i warzywnych potraf - nie licząc moich kochanych pierogów - dodaję ketchup. Taka ja. 
 
 
Renifer – bohater, który jest wspaniałym towarzyszem.

Chyba wybrałabym jakiegoś faceta i zapewne byłby to ktoś z romansów. Kto wie? Może i mnie strzeliłaby strzała amora. Wybieram... Uch! Jak trudno się zdecydować. Może... Sawyer z ,,Do szaleństwa" Jill Shalvis. Co ja poradzę, że lubię niegrzecznych grzecznych chłopców? 
 
 
Kolędy – bohater, z którym chciałabyś pośpiewać świąteczne piosenki.

Chyba z głównym bohaterem ,,Meybe Someday". Nie umiem śpiewać, a facet jest głuchy, więc nie czułabym wyrzutów sumienia, gdyby człowiekowi bębenki poszły.  
 
 
Pod choinkę – książka lub seria, którą chciałabyś dostać w prezencie.

Mikołaju, wciąż czekam na całą serie o Percym Jacksonie! 
 
 
Wigilia – książka, która przepełnia Cię rodzinną atmosferą.

Tak jak już wcześniej napisałam, decyduję się na ,,Opowieść Wigilijną" Dickens'a. 
 
 
Boże Narodzenie - anegdotka związana z Tobą, świętami i książkami. 

Z książkami może nie jest związane, ale z rodziną zawsze mamy tradycję i to nie tylko w Święta. Moja mama naprawdę świetnie gotuje - choć w ciastach to ja jestem lepsza :D Dobra, czasami - ale ja i moi bracia mamy to we krwi, że nie dajemy pochwał. Zamiast tego mówimy ,,Jaka ohydna sałatka! Trzeba ją jak najszybciej zjeść, żebyśmy mieli już spokój. A mama niech robi następną, bo może lepiej mamie się uda. Praktyka czyni mistrza". 
A książki? Rodzina nie czyta, tylko ja. I zawsze to ja krzyczę na całe gardło przy kolacji ,,Uważaj na książkę! Jeszcze mi ją zachlapiesz!".
 
Sylwester – miejsce, świat książkowy, w którym chciałbyś świętować ten dzień/noc.

Kojarzycie jakąś oazę spokoju? No dobra, to może chciałabym wyjechać na bezludną wyspę, gdzie mój pies i ja możemy uniknąć petard. Ari stawiam na pierwszym miejscu, więc ona się najbardziej dla mnie liczy. 
 
 
Nowy Rok – książka, która ładuje Twoje baterie nadzieją.

Klawisze czekają, aż napiszę, ale ja nic nie mogę wymyślić. Wszystkie książki z tak zwanym ,,happy endem" są jak najbardziej na "tak!". Wierzę w cuda, wierzę w wzloty i upadki. Każda książka powoduje u mnie podbudowanie własnej wartości, jeśli tylko utożsamię się z głównym bohaterem.  
 
 
Nominuję:
Oraz każdego, kto chce się zabawić :)

poniedziałek, 21 grudnia 2015

#38 Arcydzieła do kolorowania


Wydawnictwo: Naukowe PWN SA


,,Arcydzieła do kolorowania" to zestaw składający się z zeszytu z reprodukcjami 56 obrazów najwybitniejszych artystów, w którym znajdziecie wiele ciekawych informacji na temat malarzy i ich dzieł oraz zeszytu do samodzielnego kolorowania. Tutaj chyba nie muszę wyjaśniać, co możemy z tym ostatnim robić. 

Kredki, ołówki, muzyka, pióro... Jest wiele rzeczy, które mogą pomóc nam wyeliminować stres z życia. W ostatnim czasie mam zbyt wiele na głowie, za dużo problemów, abym mogła normalnie myśleć. Ten zestaw trafił do mnie w odpowiednim momencie, bowiem wyżyłam się na kredkach, nie na ludziach. 
Chwała za to!

Amatorsko pasjonuję się sztuką i kiedy tylko zobaczyłam informację na temat takiego zeszytu, w którym mogłabym pobawić się w Leonarda da Vinci, albo w Pablo Picasso, po prostu stwierdziłam, że muszę to mieć. Na rynku istnieje już spora ilość kolorowanek dla dorosłych, ale ta stanowczo wyróżnia się na tle innych. Nie tylko możemy pobawić się w malarza, ale również, dzięki dołączonego zeszytu z reprodukcjami, dowiedzieć się czegoś o ich działalności. Nauka i zabawa w jednym? Idealne połączenie. 

Co najlepsze, nie tylko dorośli mogą kolorować słynne arcydzieła. Dzieci również mogą znaleźć w tym frajdę. Niektóre obrazy są łatwe do kolorowania, bowiem nie mają wielu szczegółów w wersji ,,do kolorowania". Wszystko także zależy od tego, w jaki sposób chcemy pokolorować dzieła. Chcesz ubarwić tak samo, jak Michał Anioł? A może pobawić się w Picasso i samemu zdecydować, jakimi kolorami będziesz się posługiwać? To tylko zależy od Ciebie. Ja osobiście spróbowałam wszystkiego, jak widać na zdjęciach poniżej. 


Po prawej możecie spojrzeć na reprodukcję, po lewej na mój własny twór. Ręka aż sama się rwała do tego, aby użyć różnych kredek. Stworzyłam w ten oto sposób swoje własne dzieło, choć na podstawie słynnego obrazu Pablo Picasso. Nawet nie wiedziałam, jaką moc posiadają kredki. W jednej chwili mogłam się uspokoić i zatracić tylko w kolorowaniu. Przy okazji, czytając z drugiej strony kartki z obrazem, mogłam dowiedzieć się na temat danego autora i jego prac. Ponadto, choć wielu z Was słyszało o pewnych dziełach, nie każdy potrafi dopasować do nich odpowiednią datę wykonania. Tutaj możemy się przekonać, jak niektóre obrazy potrafią być średniowieczne. Przy każdej reprodukcji jest napisane nazwisko, nazwę arcydzieła i rok namalowania. 



Kolejnym plusem jest to, że każda kolorowanka jest umieszczona na jednej stronie. Zapewne wielu z Was pamięta, że w dzieciństwie - lub teraz, mając własne dzieci - z drugiej strony odbijały się ślady po poprzednim malowaniu, niszcząc przy tym następną kartkę. Tutaj nam to nie grozi. Kartki są dobrej jakości i nie przebijają kolorów, ale mimo to każdy obraz do pokolorowania ma własne miejsce. Tym sposobem możemy cieszyć się z rysowania, bez zamartwiania się o zniszczenia, które moglibyśmy wykonać. 

Jesteś zadowolony z własnego dzieła? PWN pomyślało także o tym! Przy każdej kolorowance są kreski, które ułatwią Wam wycięcie Waszej kolorowanki. Możecie więc równo wyciąć, wstawić w ramkę i cieszyć się widokiem własnej kompozycji wiszącej na ścianie w salonie lub sypialni. 

Wydawnictwo ułatwiło nam również poszukiwanie autora - wszystkie obrazy w zeszycie są uporządkowane alfabetycznie. Zaczynamy więc od Sir Lawrence Alba-Tadema, a kończymy na Grant Wood. 




Bardzo dobrze przemyślane kolorowanki powinny dostać bardzo wysoką ocenę. Dostarczyły mi wielu przyjemności i chwil uspokojenia. Połączenie wiedzy i zabawy to idealna kompozycja dla wszystkich, poczynając od dzieci a kończąc na starszych osobach. Tutaj każdy może stworzyć z znanego arcydzieła coś swojego - narysować wąsy ,,Mona Lisie" czy wstawić uśmiech farmerom w ,,Amerykańskim gotyku". Można również spróbować zrobić idealną wersję reprodukcji ,,Kobiety z wachlarzem". To ty decydujesz, jak ma wyglądać obraz. Zabaw się w Picasso i twórz!
Stanowczo polecam.

Ocena: 5+/6

Za możliwość zapoznania się z ,,Arcydziełami do kolorowania"
dziękuję Wydawnictwu PWN
 #ŚwiętyMikołaj

sobota, 19 grudnia 2015

#37 KIMERA + WYWIAD!





Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza ATUT
Autor: Anna Sokalska
Liczba stron: 115
Data wydania: 2015/2016

,,Kimera" to zbiór opowiadań i poetyckich tekstów, w którym znajdziemy mnóstwo psychologicznych aspektów. Czytając opis na tyle okładki byłam ciekawa, jak Autorka mogła skleić w jedną całość tak odmienne od siebie gatunki. Poza tym, jak połączyła fikcję literacką z literaturą psychologiczną?
Jak już zapewne wiecie, uwielbiam, kiedy w książce widać ,,drugie dno". Podteksty, znaczące słowa, które w gruncie rzeczy na pierwszy rzut oka nie wyglądają na bardzo ważne. Lubię czytać między wierszami, bo to ukazuje również oblicze autora; bo kto pisze dla samego napisania? Autor pisze dla czytelników oraz - oczywiście - dla siebie samego, przez co trafia w sidła społeczności. Powieść, która nie miałaby jakiegoś morału, nic nie wnosiłaby do umysłów ludzi, po prostu jest bezużyteczna.
A Kimera? Warta. Warta dla tysięcy morałów, które Anna Sokalska przekazała w ręce swoich fanów.

Jak już wspomniałam, ,,Kimera" jest zbiorem różnych opowiadań i poetyckich tekstów, które choć różnią się formą i fabułą, łączą się ze sobą na podłożu psychologicznym. Anna pisze o demonach - tych fikcyjnych, które opętują śmiertelników, jak i tych wewnętrznych spotykanych w naszym realnym życiu. Cienka książka zawiera sześć krótkich opowiadań, które opowiadają całkowicie inną historię, choć przybliżoną do siebie treścią. Poza tym możemy się zapoznać z 27 poetyckimi utworami, które w inteligenty sposób przekazują nam całą gamę naszych uczuć i codziennych problemów.

Podczas czytania zawsze zwracam uwagę na to, jak książka jest napisana. Czy jest czytelna dla innych? Czy każdy ją zrozumie? Nieraz trafiałam na taką pozycję, która była napisana tylko dla grona ,,odpowiednich" ludzi. Tych, którzy pasjonują się wybranym tematem. Mnóstwo ,,ważnych" części nie było wyjaśnionych, a ja - jako nowy czytelnik, zainteresowany treścią - musiałam siedzieć z Internetem w dłoni, aby sprawdzać wszystko, co dla innych było logiczne. Jak to się skończyło? Nie wiem. Po kilkudziesięciu stronach sfrustrowana musiałam przerwać, bo zdałam sobie sprawę, iż ta książka dosłownie nie jest dla mnie - choć naprawdę chciałam spróbować.
Z ,,Kimerą" obawiałam się tego, bo już na pierwszej stronie możemy przeczytać opowiadanie, które nie wyjaśnia, kim jest Chimera. Ja, uwielbiająca mitologię grecką, nie miałam problemu z wyobrażaniem sobie fikcyjnej hybrydy, jednak inny czytelnik mógł się w tym wszystkim pogubić. Na całe szczęście (!) po przewróceniu dwóch kartek zobaczyłam rozdział pt. ,,Z notatnika", gdzie autorka wszystko wyjaśniła. Tym sposobem każdy, bez wyjątku, może zacząć czytać tę książkę. Nie ma podziału na grupy, nie ma podziału na tych ,,znających się" - ,,nieznających". Naprawdę wielki plus za to.

Nie jestem wielką fanką poezji, ale nigdy nie spisuję te utwory na straty. W głębi duszy wiem, że mają przemawiać do serca, ale niekiedy to po prostu dla mnie niemożliwe. Poetyckie teksty, którymi autorka nas obdarzyła, są naprawdę dobre i nawet kilka trafiło dobitnie do moich myśli. Utwory nie są zbyt głębokie, wystarczy przeczytać ze zrozumieniem i postarać się dopasować do słów własne myśli. Na pewno moimi ulubionymi zostały ,,Fatum", ,,Opętanie" oraz ,,Bajka". Do takich przekazów często się wraca.

Głównym atutem Anny Sokalskiej jest dobre i lekkie pióro; ono sprawia, że bez problemu możemy wciągnąć się opowiadaną przez autorkę historię, wyobrażając sobie jednocześnie miejsca, postacie i emocje. Przy jednej opowieści nawet łzy zaczęły mi płynąć po policzkach, co rzadko się zdarza. Pisarka posługuje się lekkim, a zarazem "doświadczonym" językiem. Jej dzieła niezmiernie szybko się czyta i zasługują, aby ponownie po nie sięgnąć.

Przygoda z ,,Kimerą" zalicza się do jak najbardziej udanych. Jedynym minusem w tej całej książce jest ilość stron - zbyt mała ilość, abym mogła rozkoszować się lekturą. Chciałabym dostać w jednej pigułce jeszcze więcej utworów, jeszcze więcej zapewnionych momentów dobrego spędzenia wolnego czasu. Mimo to nie narzekam. Wszystko ma swoje granice, a autorka starannie je wyznaczyła. Dobrze zbudowane fundamenty książki, dobrze wykreowane postacie. Bawienie się umysłem czytelników to chyba ulubione zajęcie naszej autorki. Wciąż czuję głód po tej lekturze, chciałabym więcej opowiadań i - aż sama nie wierze w to, co pisze; niemniej to prawda! - poetyckich tekstów. Polecam ją każdemu, bez wyjątku; czy to mężczyźnie, czy kobiecie. Poznajcie realnie fikcyjne demony, które żyją w naszych sercach i umysłach. Duszy i ciałach.


Ocena: 5+/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję
Autorce




WYWIAD

Wywiad, który zaczął się niewinnie, bowiem sama byłam zainteresowana odpowiedziami na gnębiące mnie pytania. Wraz z Autorką postanowiliśmy podzielić się naszą rozmową.


Aleksji: Mitologia, spirytyzm, reinkarnacja... Od jak dawna interesujesz się tymi sprawami?
Wybacz za moje pytanie, ale czytam ,,Kimerę" i to pytanie ciągle mnie nurtuje.

Anna Sokalska: Dobre pytanie, na które nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Podejrzewam, że to po części kwestia pokolenia - z koleżankami w podstawówce bawiłyśmy się we wróżki, w gimnazjum grałyśmy w Heroes of Might and Magic, czytałyśmy fantastykę (od Władcy Pierścieni po Harry'ego Pottera), te elementy magiczne w wersji bardziej lub mniej opartej o mitologię zawsze się pojawiały w otaczającej nas popkulturze. W moim debiutanckim zbiorze opowiadań (który pisałam pod koniec liceum) pojawił się kot o imieniu Demon oraz wymiar zamieszkiwany przez anioły, demony i smoki. Uważam, że symbole, wierzenia, legendy wytworzone przez społeczeństwa i utrzymujące się w zbiorowej świadomości jako przekaźniki nauki i doświadczenia są niezwykle ciekawe i inspirujące. Lubię odnajdywać wspólne mianowniki między przesądami, religiami różnych kultur, bo jest w tym ukryta informacja o ludzkich pragnieniach i lękach. Poza tym zestawianie świata rzeczywistego z tym "nierealnym" i zamieszkiwanym przez niezwykłe postaci pozwala mocniej zaakcentować problemy i wybory bohaterów z moich historii, daje im większe możliwości, ale jednocześnie zwiększa ponoszone przez nich ryzyka - konflikt wewnętrzny takiej postaci staje się ostrzejszy i ciekawszy.  Nie wspominając już o tym, że nasza rodzima magia jest przepięknie przedstawiana i aż żal z niej nie czerpać. Rusałki, chochliki, Baba Jaga, to tylko wierzchołek góry lodowej, którą zaczęłam badać i wykorzystałam w "Mojej ukochanej zmorze". W "Na psa urok" wplotłam wątek czarownicy, jej ucznia oraz duchów i szamana (niestety "nasze" nazewnictwo - "wołchw" określający właśnie szamana/wróżbitę jest niezbyt chwytliwe). W "Kimerze" bardzo mi zależało, żeby w przestrzeń miejską - nowoczesną, chłodną, pełną dystansu i jasnych celów (pęd życia, rozwój kariery, zdobywanie pieniędzy) wpisać właśnie ten pierwiastek duchowy, niepewny, niedefiniowalny, zasiać niepokój, który chyba każdy z nas chwilami odczuwa.
I szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie napisać historii bez wplecenia w nią jakiegoś "magicznego" wątku, nawet gdyby miał to być drobny akcent.

Aleksji: Oj, dzięki za tak wyczerpującą odpowiedź! (...) Przy okazji: bardzo się cieszę, że obrałaś ten kierunek w swoich dziełach. Masz dobre pióro, przez co niezmiernie szybko czytelnik wchłania słowa, a dodatkowo piszesz o sprawach, które mnie interesują. Poza tym sama uważam, że wszystkie paranormalne sprawy (bogowie, mityczne stwory, zmory, a nawet sny) mają definicję psychologiczną - wszystko jest odzwierciedleniem naszego charakteru, umysłu i uczuć, etc.

Anna: Dziękuję! I oczywiście zgadzam się co do psychologicznego podłoża. Symbole, jako pewne skróty myślowe pomagają przekazywać treści, ale też identyfikować się z grupami cy budować własną tożsamość. Jungowskie archetypy - chociażby matka, mentor - przecież łączą się z kształtowaniem ról w społeczeństwie, tego, kim codziennie jesteśmy. Wszystkie inne symbole też muszą mieć na nas wpływ, może nie tak silny, ale z pewnością tworzą mozaikę naszych charakterów. Prostym przykładem jest porównywanie ludzi do zwierząt - w Korei popularnie nazywa się kobiety lisicami lub niedźwiedziami. Te pierwsze są sprytne, egoistyczne, skupione na karierze, te drugie wpisuje się w rolę matki/żony - lojalne, niewymagające, trochę nierozgarnięte. A wszystko ma podłoże w legendzie o Ungnyeo - niedźwiedzicy w nagrodę za cierpliwość przemienionej w kobietę, później "pierwszą matkę" oraz legendzie o Gumiho, lisich demonach przybierających postać pięknych kobiety, uwodzących mężczyzn i pożerających ich wątroby (symbol żywotności).
A i tak najciekawsze jest chociażby obchodzenie święta zmarłych w tych samych okresach, w podobne sposoby i w zbliżonych celach na różnych końcach świata (chociażby Polska i znów Korea). Nie mówiąc o podobieństwach między słowiańskim Perunie a greckim Zeusie...

Aleksji: Brzmi, jakbyś przeprowadzała dokładne badania. Widzę, że faktycznie się tym wszystkim pasjonujesz, co tylko dodaje Twoim dziełom skrzydeł. :)
Niecodzienne spotyka się zbiór opowiadań i poetyckich tekstów w jednym. Co najlepsze, każdy utwór, choć opowiadający o innych epizodach, krąży wokół jednego wątku. Ciekawi mnie, jak wpadłaś na pomysł, żeby swoje dzieła, które - jak widzę - napisałaś już kilka lat temu, zebrać i wydać w jednym tomie? Co przyczyniło się do tego, że połączyłaś prozę z poezją i dałaś jeden - a nawet kilka wielkich morałów?

Anna:  Nie wiem, czy moje przygotowania do kolejnych książek można nazwać dogłębnymi badaniami, ale za każdym razem staram się rzetelnie przygotować do tworzonego tekstu. Każda historia ma swoje płaszczyzny i na pewnym etapie konstruowania opowieści muszę się zdecydować, czy akcentuję fabułę, budowę postaci i ich rozwój, "problem" społeczny/filozoficzny/psychologiczny, itd. Każdy ten wymiar ma swoje podłoże teoretyczne, muszę więc zbadać jak stworzyć intrygującą sekwencję zdarzeń (zdecydować się na jeden wątek czy kilka, gdzie jest granica wytrzymałości Czytelnika; gdzie zastosować suspens i ile razy kumulować napięcie, aby nie dojść do zmęczenia i absurdu - tutaj klasyki Disneya są świetnym przedmiotem badań), jak skonstruować realistyczną osobowość postaci (czytam więc wtedy podręczniki psychologii), itd, itd. Pisząc powieść fantasy czytam o wytwarzaniu cegieł (opisuje przecież zamki, klasztory, gospody i wybieram, czy będą z cegły suszonej czy wypalanej, bo to wszystko ma swoje dalsze konsekwencje), wykorzystuję swoją wiedzę o historii ustrojów państw (mam przecież w książce królestwa rządzone na różne sposoby, o różniących się społeczeństwach). Pisząc dramat filozoficzny ("Kod źródłowy"), sprawdzam i porównuję poglądy najważniejszych filozofów, ale uczę się na nowo chemii, fizyki, matematyki, aby przedstawić spójny pogląd na świat. Takie to są badania :) Niebezpieczeństwo, które za nimi stoi - obok pisarskiej kifozy - to spora szansa na to, że zamęczę nieszczęsnego Czytelnika. Muszę precyzyjnie dobierać myśli i słowa, aby zawrzeć to, co niezbędne i nic więcej. Czytelnik jest przecież istotą myślącą i oceniającą - nie powinnam podawać mu wszystkiego na tacy i forsować moich poglądów. Staram się zakreślić problem, zadać pytania i sprowokować do poszukiwania własnych odpowiedzi.
Konstrukcja "Kimery" jest jaka jest z kilku powodów. Pisząc, zawsze staram się nawiązywać do innych mediów - filmu, scenariusza, komiksu, obrazu. Staram się nie myśleć z perspektywy pisania prozy, ale właśnie innych form wyrazu, które z braku talentów muszę realizować w formie słownej. Stąd w moich tekstach pojawiają się "scenariuszowe" dialogi (lub jak ktoś woli: dramatyczne), narracja w czasie teraźniejszym, przeplatanie wątków i podział rozdziałów jak w serialu (vide "Na psa urok"). Nie wszystko może jest widoczne na pierwszy rzut oka, ale z pewnością wiele historii opowiedziałabym inaczej, gdybym myślała o nich w sposób czysto "prozatorski" - i nie chodzi tylko o klasyczną narrację, ale też ilość scen, sylwetki bohaterów itd. Najprostszy przykład: jeśli decyduję się na opis behawiorystyczny, bez wszechwiedzącego narratora, który zdradziłby myśli bohatera, to muszę rzucić postać w wir takich wydarzeń, które unaocznią nam jego postępowanie, ideały, którymi się kieruje, ewentualną ewolucję poglądów. To trudniejsze, ale według mnie ciekawsze i bardziej realistyczne, niż ględzenie "zza ekranu", że "X był człowiekiem wielkiej ambicji ale i dobrego serca, które to połączenie nieraz rozdzierało go pomiędzy interesem własnym a szczęściem innych ludzi." Świetne, ale ja to nazywam "plotkarstwem" - wolę, kiedy czyny postaci same o nich opowiadają, bo przecież ja mogę to ocenić jako ambicję i dobroduszność, ale Ty możesz nazwać to pazernością i wazeliniarstwem, które zabezpiecza jego interes na przyszłość.
Ale wracając do "Kimery". :D Jednym z wyrazów artystycznych, który na mnie wpływa, jest muzyka - pomijam tutaj tę czysto instrumentalną, bo ona oddziałuje na wyobraźnię w inny sposób. W kontekście "Kimery" chodzi o utwory z tekstami, czy to "zwykłe" piosenki, czy rap. Wspaniałe jest to, że tak krótki utwór potrafi opowiedzieć cała historię, bardzo precyzyjną, ale i uniwersalną zarazem, w dodatku z wyraźnym ładunkiem emocjonalnym. Piosenki ze swoimi tekstami wyraźnie oddziałują na nastrój słuchacza i jest to dla twórcy/tfurcy bardzo pociągające narzędzie. Poza emocjami świetną sprawą jest też zabawa z rytmem - teksty w "Kimerze" czytane na głos zyskują nowy wymiar. Niektóre są "mickiewiczowskie", z łatwym rymem i miejscem na złapanie oddechu, inne są bardziej połamane i gonią słowa. Są też i proste piosenki, choć i ich skonstruowanie - wewnętrzna symetria i potencjał nadania im melodii również mają własny urok (mam nadzieję :P ).
Teksty piosenek (jakoś określenie "wiersze" mi nie odpowiada, nie czuję się poetką), pisałam chyba nawet wcześniej, niż dłuższe formy. Czekały cierpliwie na dnie szuflady, aż je odgrzebałam robiąc porządki i zadałam sobie podstawowe pytanie - makulatura czy nie makulatura? W przypadku wielu piosenek napisanych, gdy miałam 16 czy 17 lat zwyciężył recykling, ale kilka z nich zdziwiło samą mnie swoją sprawnością techniczną i nie najgorszym przekazem. Pozbierałam je i uzupełniłam o kolejne, które powstały później i były jeszcze w fazie szkiców i które dopiero chodziły mi po głowie. Ich spójność tematyczna jest już chyba bardziej wynikiem mojego skrzywienia myślowego niż jakiegoś szczególnie przemyślanego celu. Niemniej chciałam też wrócić do korzeni, czyli do nastroju z debiutanckiej "Melodii końca świata". To i zawsze obecne w mojej głowie elementy fantastyczne dały właśnie taki efekt. Również powrót do "Melodii..." skutkował pojawieniem się krótkich opowiadań - formy, którą szalenie lubię, która nie wymaga ode mnie żadnego wysiłku (w przeciwieństwie do długiej fabuły) i właściwe jest sposobem na relaks. Siadam, piszę, po kilku godzinach mam gotowy utwór.
Ostatecznie też sądzę, że przeplatanie krótkich i długich tekstów urozmaica lekturę, "wiersze" są dodatkowym komentarzem dla historii fabularyzowanych. Zmiana rytmu czytania wnosi element świeżości co kilka stron, zapobiega znużeniu i sądzę, że ogólny efekt jest przez to na tyle nietypowy, że może się podobać.
A co do morałów... jest ich tyle, ile odnajdzie Czytelnik :) Książka żyje, gdy się ją czyta, w umyśle każdej osoby nabiera innych kształtów - wszyscy filtrujemy sobie świat przez pryzmat własnych doświadczeń i skojarzeń. Tak, jak napisałam wyżej - starałam się stworzyć jak najwięcej "punktów zaczepienia" dla Czytelnika, aby mógł wyciągać własne wnioski i samodzielnie oceniać.

Aleksji: I Ci się udało! :D Osobiście znalazłam wiele morałów, jak wspomniałam już w recenzji.
Dogłębnie tworzysz powieść. Koncentrujesz się na każdym aspekcie, aby wyszło dzieło, które zadowoli nie tylko Ciebie, ale także i Czytelników. Na swoim koncie masz 7 książek, więc powróćmy na chwilę do przeszłości.
Zadebiutowałaś w 2009 roku powieścią ,,Melodia końca świata". Czy wiele Twoich myśli zmieniło się od tamtego czasu? Czy styl pozostał, a może jednak zmienił się Twój punkt widzenia? Każdy pisarz z każdym kolejnym swoim dziełem wyznacza swoją poprzeczkę wyżej. Czy tak jest także w Twoim przypadku?

Anna: Kiedyś otrzymałam pytanie, jak oceniam swoje pierwsze książki ("Melodię..." i "Kryształowe sny"), a kontekstem pytania była ocena ich dojrzałości i przy okazji poglądów. Po pierwsze, są dobre właśnie w takiej formie - są szczerym wytworem mojego sposobu myślenia i postrzegania świata z okresu, w którym miałam 18, 19 i więcej lat. Jest to na swój sposób cenne, nawet, jeśli dzisiaj w różnych kwestiach miałabym inne (czy raczej - bardziej precyzyjne i mocniej uzasadnione) zdanie. Po drugie, jakiś czas temu sięgnęłam po "Melodię końca świata" i oprócz tego, że nie mogłam uwierzyć, że mając naście lat napisałam to całkiem sprawnie, to jeszcze doszłam do wniosku, że chyba na starość zaczyna brakować mi wyobraźni i emocji! "Melodia..." i "Kryształowe sny" w większej mierze opierały się właśnie na emocjach, na budowanym nastroju. Dopiero od "Potomstwa Księżyca" skupiłam się na rozbudowaniu i zamotaniu fabuły. W "Kodzie źródłowym" złapałam się za zupełnie inną kwestię, ale w "Mojej ukochanej zmorze" i "Na psa urok" znów fabuła była główną osią utworu. "Kimera" była dla mnie sprawdzianem, czy potrafię nadal koncentrować się na emocjach i jednocześnie nie przynudzać i nie tracić autentyczności. Nie wiem, czy drogę przez te 7 książek można nazwać ewolucją - określiłabym to jako poszerzanie horyzontów. Przy każdym kolejnym tekście próbuję nauczyć się czegoś nowego. Staram się też wyczuć reakcję Czytelników - przykładowo sporo osób na "dramatyczne" zapisy dialogów reagowało co najmniej sceptycznie, ale po przyzwyczajeniu się stwierdzali, że usprawnia to czytanie (zwłaszcza przy dużej ilości bohaterów w danej scenie). Niemniej są tacy, którzy nie chcę się "męczyć" i rezygnują z książki. W "Na psa urok" wprowadziłam Drugiego Narratora, który wtrąca swoje złośliwe, czasem niemądre uwagi. Pomyślałam, że w komedii może to być dodatkowy rozluźniający element, przy okazji budujący więź z Czytelnikiem, zaproszenie go do dyskusji nad wydarzeniami. Znów, jednym się to podoba, innych irytuje. Takie eksperymenty zawsze niosą ze sobą ryzyko, ale bez ryzyka nie ma zabawy :P W najgorszym wypadku ktoś nazwie mnie grafomanką i ma do tego prawo - moim zadaniem jest przykładać się do swojej pracy, a nie dyskutować o gustach. Choć staram się rozumieć, dlaczego dany zabieg w książce się nie spodobał, nie mogę też oszaleć. Nie wszystkie postulaty Czytelników da się spełnić. Mam poza tym własne zdanie, jak chociażby odnośnie "plotkarstwa", którego nie lubię i zwyczajnie nie potrafię uprawiać. Nie będę opisywać przez trzy strony szeleszczących liście po to, aby nabić sobie strony na rzecz konkurencji który pisarz pisze najgrubsze cegły. Jasne, jeśli liście szeleszczą wyjątkowo pięknie, albo przez ten szelest bohater nie usłyszy skradającego się wroga - wówczas ma to sens. Ale rozwlekanie się nad tym, co każdy widział na własne oczy i słyszał na własne uszy setki razy - strata czasu i przez szacunek dla Czytelnika pozwalam mu sięgnąć do własnych wspomnień, niż forsować mój opis.

Aleksji: (...) Czy masz jakieś marzenia odnośnie swojej kariery pisarskiej? Z Twoich wypowiedzi wynika, że jesteś kobietą lubiącą ryzyko. Czy jednak jest coś, czego się obawiasz, a chciałabyś spróbować? Może napisanie powieści w innym gatunku?
Tak poza tym słyszałam, że właśnie pracujesz nad kryminałem. Zawsze, jak już wspomniałaś, przeplatasz realizm z wątkiem paranormalnym. Czy tak będzie i tym razem?

Anna: Mam konkretny pomysł na kryminał, komedio-kryminał i awanturniczą powieść historyczną (oczywiście wszystkie z elementami fantastycznymi i akcją osadzoną w Polsce). Kryminał, nad którym teraz pracuję, ma już blisko 100 stron i mam go w całości rozpisany, pozostaje mi tylko przywiązać się do biurka i pisać. Nie jest jakimś wielkim wyzwaniem, traktuję go raczej jako odpoczynek po "Kimerze". Oczywiście i w tę powieść wkładam sporo pracy, ale na szczęście nie muszę od zera uczyć się chociażby o kryminalistyce (na studiach miałam mnóstwo "kryminalnych" przedmiotów). Największą trudność sprawiła mi decyzja co do narracji - ostatecznie wybrałam pierwszoosobową, w czasie teraźniejszym. W konsekwencji nie będe mogła przedstawiać pobocznych wątków, równoległych wydarzeń i perspektyw innych postaci, ale zyskuję silny związek z bohaterką, pozwalam Czytelnikowi wejść w jej sytuację i dzielić z nią te same wątpliwości. Wprawdzie poznajemy jej oceny i patrzymy na świat jej oczami, ale nadal nie znamy myśli pozostałych postaci, oglądamy tylko rezultaty ich czynów. Myślę, że może to być ciekawe.
Obawiam się wątków romantycznych. Jestem na to zbyt młoda lub zbyt stara, albo to zwyczajnie nie leży w moim temperamencie. Miłość jako determinanta działań jest dla mnie zbyt słaba, nie potrafię oprzeć rozwoju bohaterów tylko na tym, że się w kimś zakochali. Musi być coś jeszcze, dodatkowy czynnik, który napędza ich działania. Uczucie może namieszać, zaburzyć ich racjonalne myślenie, ale nie być numerem jeden. Przez to (dzięki temu?) jest wysokie prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że nie popełnię ani romansu, ani powieści erotycznej, ani "lekkiej obyczajówki".
Myślę, że byłabym też kiepska w horrorze. Jestem z tych, którzy pod wpływem adrenaliny nakręcają się do walki, a nie ucieczki. Jeśli coś skrzypi za szafą, odsunę ją gołymi rękami, zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie. Mój instynkt samozachowawczy ma wąską specjalizację - lęk wysokości, a poza tym nie interesuje się ani pająkami, ani podejrzanym cieniem za oknem, ani wyraźnie silniejszym ode mnie osobnikiem. Wychowałam się na filmach o superbohaterach i pewnie to jest przyczyną "awanturnictwa". Ale dzięki temu wiem, gdzie nie powinni iść moi bohaterowie - i w tym kierunku właśnie ich prowadzę. Ku przygodzie, ahoj! :D
I tak, potwierdzam wprost - w powstającym kryminale będzie wątek paranormalny, istotny, ale całkiem inny, niż ktokolwiek się spodziewa.

sobota, 12 grudnia 2015

#36 Zwilczona. O kobiecej intuicji, mazurskiej magii i ogromnej miłości.



Wydawnictwo: Kobiece
Autor: Adrianna Trzepiota
Liczba stron: 288
Data wydania: 22 października 2015


Już na początku muszę zaznaczyć, że nie jest to kolejna lekka lektura, którą pochłoniecie w jeden wieczór. Adrianna Trzepiota wprowadza nas w swój świat pełen magii, poezji, legend, zapachu natury, tajemnic i... wewnętrznych problemów. Książka jest napisana o kobietach i tylko one mogą sięgnąć po tę pozycję. Mężczyźni mogą również spróbować, ale... Jeśli nie rozumieją kobiet, lektura również może być dla nich niezrozumiała. A jaki sens jest przeczytać powieść, nie znając kompletnie jej znaczenia?

Jaśmina prowadzi spokojne, ułożone życie w mazurskiej, malowniczej miejscowości, wraz z mężem i córeczką. Dopiero po tym, jak jej życie powoli zaczęło tracić kolory, zdaje sobie sprawę, że już dawno stała się wilkiem zamkniętym w klatce. Odkrywa swoje drugie ,,ja" - te wolne i nieujarzmione - i dopiero wtedy poznaje prawdę o sobie. Poznajemy siłę swojej duszy, siłę przyjaźni, siłę miłości i siłę przygód.

Narracja jest prowadzona w pierwszej osobie w czasie teraźniejszym, przez co trochę trudno mi się czytało - jednak to tylko kwestia gustu i przyzwyczajenia. Niemniej jednak muszę przyznać, że już od pierwszych stron wciągamy się w życie głównej bohaterki. Prolog jest zdumiewający, a kolejne strony tylko utwierdzają nas w przekonaniu, że to nie jest lektura, z jaką często się stykamy. Nie. Próbuję jakoś obrać to w jakieś jedno słowo, ale jedyne, co przychodzi mi do głowy, to jest ,,bajka dla dorosłych kobiet". Czemu? Już wyjaśniam.

Mam wrażenie, że fabuła książki, wykreowanie jakiejś - niesamowitej - bohaterki i jej historii, to tylko jakiś dodatek. Dodatek, bo po przeczytaniu lektury, kiedy myślę na temat ,,drugiego dna", po prostu mam w głowie same morały. ,,Zwilczoną" można ułożyć pod gatunek literatury psychologicznej oraz pod przewodnikiem turystycznym po Mazurach. Możemy dowiedzieć się nieco o kartach Tarota, poznać piękne wiersze i obrazy. Dołącz do tego fabułę, sklej w całość i zobaczysz, że powstanie pakiet z tytułem ,,Zwilczona. O kobiecej intuicji, mazurskiej magii i ogromnej miłości". Po prostu tyle w tej książce tego, że podziwiam autorkę za niecodzienny pomysł.

Największym zdziwieniem było, kiedy zobaczyłam na stronicach książki miniaturowe obrazy. Teraz rzadko spotyka się takie okazy. Byłam, a zresztą nadal jestem!, zafascynowana takim pięknem. Ilustracje są po prostu... Tak samo zagadkowe, jak sama książka. I uwierzcie: nadal chcę jeden z tych obrazów na ścianie swojego mieszkania. Tylko czekałam na moment, aż jej przyjaciółka znów zacznie malować, aby zobaczyć na stronie kolejne obrazy.

Nie da się ukryć, że głównym motywem jest ,,wilczyca", która pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie. Jest tak naprawdę rozumem, intuicją Jaśminy, który podpowiada jej jak ma postąpić słusznie. Jeśli bardziej się w to zgłębimy, wilczyca jest autentycznie naszym odpowiednikiem duszy, która chce zostać wolna. Przez życie niekiedy jesteśmy zbyt przywiązani do klatki i wcale nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy w sztucznym rezerwacie natury. Gdyby tak usunąć wszystkie opory? Podążyć za własnym sercem, a nie nakazaniem drugiej osoby?

Książka uczy, a przy okazji oczarowuje nas swoją pełną w magię historią. Jak już wcześniej wspomniałam, nie jest to lekka lektura o zwykłej kobiecie, która po prostu na nowo poznaje swoją osobę. Nie. To jest powieść o niezwykłej historii kobiecej intuicji i wewnętrznych pragnieniach. O tym, jak kobieta tkwi w klatce i dopóki się nie uwolni nigdy nie jest pewna, że postępuje słusznie.

Idealna dla kobiet, które gonią za własnymi marzeniami i pragnieniami, choć nic tak naprawdę nie robią w tym kierunku. Kochane czytelniczki, gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę lekturę. Wątpię, aby istniała jakakolwiek osoba, która nie wyciągnęłaby z tej książki jakiegokolwiek morału. Ja sama mam burzę mózgu, rozmyślam nad tematami, których wcześniej nawet nie poruszałam.

Każda z nas ma wewnętrznego zwierzaka. Każda z nas błądzi, nie będąc pewną, czy obieramy dobry kierunek. Zdaj się na intuicję, a ono ci odpowie...

To nie lektura na jeden wieczór. To powieść, którą czytasz ze smakiem i delektujesz się powoli jej wpływem na twoje myśli. Stanowczo dla kobiet! Wydawnictwo Kobiece wie, co jest dla nas najlepsze.
Każda z nas znajdzie w tej książce jakieś ważne i mniej ważne aspekty. Ja podążyłam akurat drogą psychologiczną, jednak nawet dla miłośniczek obyczajówek znajdzie się także coś interesującego.

Ocena: 5/6

Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Kobiece 



wtorek, 8 grudnia 2015

#35 Dom na Wyrębach


Wydawnictwo: Videograf SA
Autor: Stefan Darda
Data wydania: 2008
Liczba stron: 336


   Przeczytałam wiele recenzji na jej temat i szczerze mnie zaciekawiła. Choć nie jestem mega fanką tego gatunku, postanowiłam sięgnąć po tę pozycję. Teraz zdecydowanie będę musiała przeczytać więcej powieści grozy, bo ta książka zdecydowanie zrobiła mi mega apetyt! Poza tym muszę zapoznać się z większą ilością powieści tego autora, bo jego styl pisania jest wręcz... niesamowity! Już od pierwszych stron przyciąga naszą uwagę.

   Historia opowiada o czterdziestolatku, który po rozwodzie postanawia przeprowadzić się do domu na Wyrębach. Jest to miejscowość położona z daleka od miasta, z daleka od ludzi. Jedyny sąsiad okazuje się być niezbyt życzliwy - raczej zagadkowy i agresywny. W nowym miejscu zamieszkania zaczynają dziać się niezwykłe rzeczy. Z początku Marek jest stuprocentowym sceptykiem, jednak szybko popada w wątpliwości. Co, jeśli w tej miejscowości naprawdę dzieją się niewyjaśnione rzeczy? Co, jeśli grozi mu niebezpieczeństwo? 

Naprawdę, już od pierwszych stron wciągamy się w tą historię. Z początku akcja toczy się powoli - przeprowadzka, męczące myśli głównego bohatera, ale to dzięki temu możemy jeszcze bardziej wchłonąć się w powieść. Ciągle odnoszę wrażenie, że czytam czyjś pamiętnik, opisany z - niemęczącymi! - szczegółami. Uwielbiam opisy, a autor obdarował nas w niewyobrażalną charakterystykę. Wyobraźnia działa na najwyższych obrotach. 

Najlepsze w tej powieści grozy jest to, że na nic nie jest się przygotowanym. Nic nie dzieje się szybko - najpierw wraz z głównym bohaterem żegnamy się z ,,poprzednim życiem" i rozpoczynamy je na nowo w Wyrębach - małej miejscowości, położonej niedaleko lasu. Dopiero później doświadczamy coś, co ciężko jest wytłumaczyć. To się nie dzieje z dnia na dzień, tylko z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc. Żyjemy wraz z Markiem w jego wymarzonym domku i nie jesteśmy przygotowani na to, co może się stać.

Rozum Marka jest tak bardzo podobny do naszego... W książkach najczęściej spotykamy się z głupimi zachowaniami, sztucznym strachem, czy naprawdę nierealistycznymi sytuacjami. Chyba większość z Was zna swoje zachowanie - w tym słowa wypowiadane do telewizora - podczas oglądania horrorów, gdy zastanawiamy się, dlaczego główny bohater idzie wprost w sidła zabójcy. Czemu biegnie do zaułku? Czemu sam nie uderzy przestępcy? 
Tutaj nie musimy o to się martwić. Marek ma mózg i jest naprawdę inteligentnym mężczyzną. Wszystkie jego myśli są przelane na papier, wszystkie jego uczynki. Ponadto cała historia nie toczy się w ciągu tygodnia, tylko niespełna roku. Czytamy o tym, co robi w wolnej chwili, jak spotyka się ze swoim przyjacielem, czy jak jedzie do pracy. To jest ogromny plus, bo nie wiemy, kiedy nieludzka postać kobiety zapuka do naszych drzwi. 

Powieść grozy? Nie na moje serce. Od dłuższego czasu gustuję w innym gatunku, choć kiedyś nie było dnia, gdybym nie miała Mastertona lub Kinga w ręku. Ale czasem trzeba zrobić odstępstwo od normy, prawda? I idealnie trafiłam. 
Teraz, gdy już moje serce się uspokoiło, mam ochotę powiedzieć, że ta powieść nie jest aż tak straszna. Może dlatego, że nie ma co chwilę wyskakujących trupów, czy czegoś w tym rodzaju, co jest często spotykane w tym gatunku. Ale w tym samym momencie sobie przypominam, jak odpychałam książkę od siebie, gdy pojawiała się ,,Basia". Najgorsze w książkach jest to, że nie mogę tego fragmentu przewinąć, lub zamknąć oczy i tylko słuchać odgłosów. Nie. Musiałam grzecznie się uspokoić i powrócić do pasjonującej lektury, na nowo pobudzając moje emocje. Strach się bać, naprawdę. 

Zawsze chciałam przeprowadzić się do odizolowanego od całego świata domku na jakiejś mało znanej wsi. Teraz, dopóki o tej książce nie zapomnę - choć szczerzę wątpię, bym zdołała wymazać z pamięci obraz ,,Domu na Wyrębach" - wolę z całą pewnością centrum miasta. Takie historie, jakie spisał autor, po prostu mocno wchodzą do głowy i potęgują nasze obawy. Z logicznej kobiety stałam się panikarą...

Polubiłam Marka, polubiłam jego przyjaciela, ale najbardziej podobał mi się Antoni Jaszczuk. To taki starszy mężczyzna, kryjący wiele tajemnic. Mimo widocznego buntu i agresji, w środku chce czuć się potrzebny, przyjacielski i kochany. Naprawdę mi go żal. Jest już stary, a tak naprawdę nie zaznał życia, jakie powinien poznać. Zresztą... przeczytajcie tę pozycję, a z całą pewnością dojdziecie do takiej samej myśli. 

Książka naprawdę mi się podobała. Pełna napięcia, grozy i realiów. Lekkie pióro autora sprawia, że nie odstąpimy od lektury, dopóki nie poznamy zakończenia. Co rusz mamy nowe zagadki, odkrycia, ale i tak nie możemy być pewni, jak się skończy historia Marka i bohaterów pobocznych. Wszystko jest tak interesujące, pasjonujące, że przeczytamy tę pozycję jednym tchem. 
Zachęcam do lektury. Warta poświęcenia wieczoru i nocy - i tak po tej lekturze nie zaśniecie za szybko. :) Zapalcie świece, żebyście byli bezpieczniejsi. 

Ocena: 5+/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję
Wydawnictwu Videograf SA

#34 Pozwól mi pragnąć


Wydawnictwo: Amber
Autorka: J. Lynn
Liczba stron: 328
Data wydania: 26 listopada 2015
Cykl: Czekam na ciebie (TOM 5)


Nie lubię się powtarzać, ale głupio byłoby, gdybym napisała tylko ocenę. Nie chcę także za bardzo się rozgadać, bo o książkach J. Lynn mogłabym gadać, gadać, gadać...
MOJA ULUBIONA SERIA!
Myślałam, że dostanę zawału - naprawdę! - z powodu nadmiaru adrenaliny, kiedy zobaczyłam, że już niedługo będzie premiera kolejnej części ,,Czekam na ciebie". Tak uwielbiam wszystkie jej książki - również te, które wydała pod nazwiskiem Jennifer L. Armentrout - że ledwo udaje mi się opanować swoje nerwy. Jej pióro tak mnie przywołuje, że mogłaby napisać nawet instrukcję obsługi jakiejś badziewnej maszyny, a ja bym ją przeczytała jednym tchem.

Cała seria opowiada o losach seksownych mężczyzn i pięknych kobiet. Każdy z tej gromady ma jakieś tajemnice, swoje pragnienia i potrzeby. Znajdują się także blokady życiowe, przez co niekiedy ciężko jest bohaterom nawiązać jakikolwiek kontakt społeczny. W każdym tomie poznajemy kolejną parę, kolejne zmartwienia, kolejne pożądanie. Choć poznajemy nowe postacie, wszyscy poprzedni pojawiają się w każdej części, tworząc grupę przyjaciół.
Kolejny plus! Dzięki temu możemy mieć okazję zobaczyć losy bohaterów z pierwszych części i wcale nie musimy się z nimi żegnać z ostatnią stroną.

Ta część jest o Stephanie i Nicku.
Stephanie to dziewczyna, która uwielbia seks. Wierzy w miłość, ale nigdy jej nie doświadczyła. Woli nie wchodzić w żadne związki, bo to dla niej strata czasu. Nie widzi za to żadnych przeciwwskazań, które powstrzymałyby ją przed nawiązywaniem przyjaźni ze swoimi kochankami. Seks to seks. Dobra zabawa, nic więcej.
Podczas przeprowadzki do nowego stanu, do nowego mieszkania, wpada na Nicka. Już od razu można poczuć między nimi ogniste pożądanie. Nic więc dziwnego, że Steph korzysta z zaproszenia i zachodzi do jego miejsca pracy, do baru, aby zaproponować mu wspólną noc. On również należy do ludzi, którzy unikają związku, ale seks jest jego ulubionym hobby.
Nie przypuszczali jednak, że przez tę jednorazową przygodę ich życie jeszcze bardziej nabierze kolorów. Nie przypuszczali, że ich drogi jeszcze się skrzyżują...

Uwielbiam lekkie historie miłosne, z dużą dawką rozrywki. Lubię poznawać ,,czarne strony" życia głównych bohaterów. Plus jest wielki, że nic nie jest wyjaśnione od razu. Stajemy w ciele głównej bohaterki i nie możemy przewidzieć, jak Nick zareaguje, co ukrywa i co czuje. Nader wielka zaleta jest taka, że emocje również nie pojawiają się za szybko. Wszystko toczy się tak, jak w realnym życiu, dzięki czemu możemy na parę godzin porzucić realizm i wchłonąć się w fikcyjny świat bez żadnych problemów.

Seks również jest wyuzdany. Nie jest napisany brutalnie, ale pożądanie mimo to jest ogniste. Główni bohaterowie nie ukrywają pociągu seksualnego, a gdy pojawia się scena erotyczna możemy być już pewni, że razem z nimi spłoniemy żywcem. Czyta się jednym tchem.

Podobały mi się wszystkie części, ale ta dodała kolejne plusy w tej serii. Losy bohaterów przeplatają się ze sobą, jak już wcześniej napisałam. Wszyscy pozostają w przyjaźni ze sobą, dzięki czemu choć na chwilę możemy wrócić do życia bohaterów z poprzednich części. W tej zaś dodatkowym atutem jest to, że morałem tej książki jest: Jaki ten Świat mały. Nie chcę spojlerować, dlatego już milknę, ale... Możecie być pewni, że zdziwicie się nie na żarty.

Bohaterowie bohaterami, ale - nadal! - najbardziej interesują mnie losy striptizerki Katie. To kolejny tom, w którym się pojawia. Jej zdolności ,,paranormalne" są po prostu świetne. Po upadku z rury, na której się ześlizgnęła i upadła na głowę, zaczęła przeczuwać przyszłość - właściwie to miłość, jeśli zabrniemy w to głębiej. Jej twardy charakter, czarne poczucie humoru, po prostu rozbawiają mnie do łez. Jestem ciekawa, czy w autorka ma w planach (a może już napisała?) przeznaczenie jednej części, aby opisać jej życie. Aż nie mogę się doczekać, kiedy i ona wpadnie w sidła Amora!

To jedna z tych książek, gdy w szare dni się do nich wraca. Poprzednie części czytałam przynajmniej po dwa, trzy razy i wcale nie omieszkam zaprzestać do nich wracać. Co z tego, że znamy zakończenie? Co z tego, że już poznaliśmy ich tajemnice? To nie jest ważne. Ważne są na nowo budzące się do życia emocje, pobudzane z każdą kolejną kartką książki. OSTRZEŻENIE! Kac książkowy gwarantowany.

Za co daję wysoką ocenę? Za emocje, tajemnice, życie, pożądanie. Za to, że za każdym razem J. Lynn zachwyca mnie na nowo. Podsyca moją wyobraźnię o kolejne epizody, przez co pragnę jeszcze więcej i więcej. Jestem usatysfakcjonowana tą pozycją, ale jednocześnie chciałabym od razu! dostać kolejną część do czytania. Cóż... pozostaje mi po raz enty przeczytanie poprzednich części.

BONUS.
Dużo osób, słysząc pierwszy raz o tej serii, pyta mnie w wiadomości prywatnej o kolejność książek. Z tego też powodu podaję poniżej odpowiednie pozycje:
1. Zaczekaj na mnie
   1.5. Zaufaj mi
2. Bądź ze mną
3. Zostań ze mną (TOM 1 i 2)
4. Zapomnij ze mną (TOM 1 i 2)
5. Pozwól mi pragnąć
(ponadto, choć nie jest w wersji papierowej, zauważyłam, że istnieje krótkie opowiadanie o zaręczynach Cama i Avery - tytuł ,,The Proposal")

Niestety, nigdzie nie mogę znaleźć informacji, czy będą jeszcze kolejne części. Jednak, zważywszy na napływ bohaterów pobocznych, którzy Was z całą pewnością zainteresują, mam wrażenie, że już niebawem ujrzymy na księgarnianych półkach kolejne części.
TAK! Dla mnie ta seria mogłaby nie mieć końca. Dzięki temu, że poznajemy w tej powieści nowe osoby, szybko nam się nie znudzi.

Polecam, naprawdę gorąco polecam wszystkim kobietom. Czy to młodszych (uwaga! Sceny przeznaczone dla osób powyżej 18 roku życia) czy też starszych.

Ocena: 5+/6






piątek, 4 grudnia 2015

#33 Szkoła latania





Wydawnictwo: Videograf SA
Autor: Sylwia Trojanowska
Liczba stron: 278
Data wydania: 22 lipca 2015
Cykl: o Kaśce Lasce


W końcu coś nowego! 
Już sam opis zachęcił mnie do czytania. Ostatnio gustuję w zwykłych romansach, o podobnej fabule, niczym nie wyróżniających się od poprzednich książek. Z tą pozycją wiedziałam już od początku, że będzie inaczej. Od pierwszych stron wciągamy się w historię Kaśki Laski, odczuwając wiele emocji jednocześnie. Przy tej książce nie sposób się nudzić!

Kaśka Laska waży ponad sto kilo i ma już dość tego, jak wygląda. Jej rodzina zresztą nie jest lepsza - ciotka i ojciec z uśmiechem na ustach patrzą, jak osiemnastolatka pożera hektolitry kalorii. Dla nich duża tusza jest najpiękniejszym widokiem, jaki ludzkość widziała. Tylko matka wyróżnia się swoją urodą; jest bowiem chuda i nazywana przez rodzinne ,,zołzy" anorektyczką. 
Kaśka w końcu się poddaje. Czuje się źle we własnej skórze, zdrowie nie jest najlepsze. Postanawia z matką udać się do dietetyka, aby coś na to poradzić. W ten sposób trafia do ,,Szkoły latania" i z dnia na dzień jej charakter się wzmacnia, a kilogramy ubywają w szybkim tempie...

Co tutaj znajdziemy? Przede wszystkim chęć walki z samym sobą. Niektórzy nie pojmują, że tzw. ,,grubasy" również cierpią na chorobę, która objawia się także na tle psychicznych. To, że nałogowy palacz nie potrafi obejść się bez papierosa, każdy wie. To, że alkoholik nie wytrzyma bez picia - o tym także jest zaznajomiony. To wszystko podlega rozumowi. Kaśka również jest przyzwyczajona, że zjada - i to dosłownie - każdy problem. Na wszystko reaguje dużą ilością słodyczy, smażonych potraw. Jej brzuch też jest przystosowany do dużej ilości pokarmu. Jak więc zmienić swoje nastawienie? Jak schudnąć, jeśli ma się wpojone od dziecka, że jedzenie jest najlepszą rzeczą, jaka została wynaleziona? 
Będzie ciężko. Zawsze jest ciężko, jeśli chcemy coś zmienić. Ale bez walki nie ma wygranej. 

Lubię zauważać w książkach ,,drugie dno". Tutaj znajdziemy dużo morałów i może nawet jakaś osoba, przechodząca podobną sytuację, znajdzie na podstawie tej książki jakieś oparcie. Kaśka z początku jest miękka, ma tylko jedną przyjaciółkę - Zochę. Z ojcem najlepiej się nie dogaduje, matka jest szarą myszką. W szkole jest okropnie wyśmiewana przed elitę ,,plastikowych barbie", które nie tracą żadnej okazji, aby ubliżyć głównej bohaterce. Na jej miejscu sama już dawno zakopałabym się pod ziemię. To tylko wykazuje odwagę Katarzyny, choć ona w głębi duszy uważa siebie za śmiecia. 
Później, gdy metamorfoza już jest widoczna, postanawia złapać byka za rogi. Mocne riposty lecą z jej ust w stronę ,,Chudej Anki". Już się nie boi, jest twarda i potrafi o siebie zadbać. To chyba najbardziej mi się podobało. 

,,Szkoła latania", czyli miejsce terapii dla Anonimowych Obżartuchów, jest także dobrze wykreowane. Spokojny klimat, choć dynamiczne i lekkie rozmowy z osobami, które przechodziły przez to samo, jest idealny dla Kaśki, która boi się otworzyć. Nigdy nie miała większej ilości znajomych, z których normalnie mogłaby pogadać. Teraz to wszystko sprawia, że naprawdę unosi się w powietrzu, jak lekki duch. Poza tym Penelopa, główna terapeutka, jest niesamowicie niezwykłą osobą. Dobrą duszą, z jaką można porozmawiać na różne tematy. 

Sprawa z nadwagą i walka o dobre samopoczucie to jedno, miłość to drugie. Kaśka sama nie była przygotowana, że na jej nowej drodze życia pojawi się jakiś człowiek, który zawładnie jej sercem. Tym bardziej, że będzie to Maks, przystojny początkujący terapeuta. Z początku jest tajemniczy, niewiele mówi, ale za to, gdy on również złapie ,,byka za rogi" dużo się dzieje! Spodobał mi się pomysł z e-mailami - elektronicznymi listami. Może to staroświeckie, ale sama jestem za taką formą pisania. Chociaż wolałabym papierowe listy, ale... To także jest dobre!
Jedyne, co mnie trochę zirytowało, to szybko pojawiające się uczucia. Po prostu za szybko. Ale wiem, że to Kaśki pierwsza miłość, a co za tym idzie - tylko krok dzieli ją od zakochania. Dlatego dalej się w to nie zagłębiam. 

Tak jak już napisałam na samym początku, naprawdę dobrze napisana książka. Kompletny odlot! W końcu znalazłam coś nowego, coś autentycznego, gdzie znajdzie się dużo morałów i pomocy dla tych, którzy boją się walczyć z samym sobą. Dużo osób jest w podobnej sytuacji, a ta pozycja niezmiernie porusza bardzo ważne kwestie życiowe, dzięki czemu łatwiej spojrzeć na świat z innego punktu widzenia. W końcu jesteśmy bardzo mądrzy, jeśli chodzi o drugiego człowieka - a samym sobie nie potrafimy pomóc. 

Tak więc książkę oceniam bardzo dobrze. Zachęcam do tej lekkiej lektury. A ja zaś z niecierpliwością czekam na drugą część, która pojawi się już na samym początku przyszłego roku. :D 

Ocena: 5/6

Za możliwość przeczytania dziękuję
 Wydawnictwu Videograf SA

wtorek, 1 grudnia 2015

#32 Uwikłani. Pokusa



Wydawnictwo: Kobiece
Autor: Laurelin Paige
Data wydania: 19 listopada 2015
Liczba stron; 280
Seria: Fixed (tom 1)


Nawet sobie nie wyobrażacie, jaką miałam ochotę, aby przeczytać tę książkę. Słyszałam wiele dobrych opinii, przede wszystkim, że ,,jest lepsze od Greya". Fakt faktem, że często teraz reklamują jakieś badziewne romanse erotyczne tymi słowami, ale ta pozycja naprawdę mnie zainteresowała. 
Czy zgadzam się z tym stwierdzeniem?
OCZYWIŚCIE! 

Z początku zaczyna się klasycznie: barmanka, która oczekuje awansu, nie boi się przyznać, że lubi seks. Sypia z ,,bezpiecznymi" facetami, do których wie, że nic nie poczuje. Ucieka zaś przed niebezpiecznymi, uzależniającymi mężczyznami, bojąc się wejść w jakikolwiek związek. Seks bez zobowiązań całkowicie jej odpowiada. Jest twardą sztuką i nie chce, by ktokolwiek wszedł do jej serca.
Aż tu nagle... BUM! Na horyzoncie pojawia się kuszący Hudson, bogaty biznesmen, który zakupił jej klub. Nie da się ukryć pożądania. Nie da się ukryć tego, jak ona reaguje na sam jego widok. Ale on należy do grupy tych ,,niebezpiecznych", więc postanawia unikać go, jak tylko może. 
Niestety... Właściciel klubu składa jej dość nietypową propozycję. I los chce, aby ją przyjęła...

Gdybym miała opisać głównych bohaterów, byłoby mi niezmiernie ciężko. Z początku poznajemy twardych ludzi, którzy mają wyznaczony cel i dążą do niego solidnymi krokami. Nie da się ich złamać, ani złapać w sidła. Oboje nie chcą związków. Nie chcą emocji. Unikają zobowiązania szerokim łukiem. 
Później? 
Później poznajemy ich bliżej. Z każdą kolejną stroną przekonujemy się, że tak naprawdę chowają się za ceglanym murem. Oboje mają zniszczoną psychikę. Choć z zewnątrz są niczym z żelaza, wewnątrz tak naprawdę są krusi. Takie zniszczone osoby, które borykają się z cieniami przeszłości. Oboje cierpią, starają się nawzajem wyleczyć z manii prześladowczej. 
To właśnie najważniejszy plus w całej książce. Nie da się od razu poznać głównego bohatera. Poznajemy go dopiero po przeczytaniu wielu stronic, ale i tak nadal nie jesteśmy pewni, co mógłby uczynić. Choć znamy niektóre jego zachowania, nie wiemy do czego jest zdolny. Kiedy się wycofa? I czy w ogóle to zrobi? 
Naprawdę zainteresował mnie aspekt psychologiczny, zawarty w tej powieści. Gdy człowiek jest prosty, możemy z góry założyć, że coś zrobi. Tutaj jednak poznajemy dwoje... można spokojnie stwierdzić, że ,,chorych psychicznie" ludzi, którzy są niepoczytalni. Z racji tego, iż książka napisana jest w pierwszej osobie, poznajemy tylko punkt widzenia Alayny. Nie znamy jednak zamierzeń Hudsona, przez co mąci się nam w głowie. Co jest prawdą, a co złudą? Niczego nie jesteśmy pewni. 

Ale dość o ich problematyce. Teraz czas na ocenienie romansu. Powiem szczerze, że nie przypuszczałam, że jego propozycja będzie tak wyglądać. Zakładałam, że zaproponuje ,,dymanko" za opłatą, ale pomysł autorki kompletnie wyprowadził mnie z tego założenia. Dobry pomysł!
Romans kwitnie powoli, ale zdecydowanie. To nie jest kolejna lektura, którą przeczyta się i odstawi chwilę później. Choć bardzo byłam ciekawa tej historii, byłam sceptycznie do niej nastawiona - bo co nowego mogłabym przeczytać odnośnie tego gatunku? Ci, którzy choć trochę mnie znają, powinni wiedzieć, że mam bzika na punkcie romansów erotycznych i przeczytałam naprawdę mnóstwo książek, gdzie miłość i seks przeplatają się ze sobą. Po przeczytaniu ,,Uwikłani. Pokusa" mogę śmiało stwierdzić, że czuję nadal niedosyt. Chcę jeszcze! Więcej, więcej, więcej! 
Oczekiwałam mniej wrażeń, doznałam dużo emocji. Mimo, że odłożyłam tę lekturę wczoraj wieczorem, dziś mam ochotę ponownie zagłębić się od początku w historię głównych bohaterów - i z całą pewnością niedługo do niej wrócę. 

Irytowały mnie tylko niektóre zachowania bohaterów, jednak usprawiedliwiam ich z powodu ,,niezdrowej" psychiki. Reszta? Choćbym chciała, nie mam się do czego doczepić. Książka trafiła do mojego serca i prędko z niej nie wyjdzie.

Jakże mogłabym pominąć tak istotny punkt? 
Seks. 
Pożądanie. 
Istnieje cienka granica między pożądaniem a obsesją. Niekiedy człowiek nie zdaje sobie sprawy, w jakim tkwi punkcie. I właśnie ten problem jest nazbyt wyraźny w naszej historii. 
Seks jest gorący, ale treść napisana lekkim piórem, dzięki czemu nie ma odrażających zwrotów. Nie ma scen erotycznych, które są przesadnie ,,zilustrowane". Często spotykam się z tym, że co druga strona to tylko ,,pieprzenie", nawet w najbardziej zatłoczonych miejscach. Tutaj jednak bohaterzy myślą z głową. Co fakt, pożądanie odczuwają za każdym razem, gdy tylko na siebie spojrzą, ale przynajmniej nie rzucają się na siebie, jak banda nastolatków. Naprawdę, jest gorąco. Przypisuję kolejny plus tej książce. 

Nie mogę doczekać się kolejnych tomów. Tę książkę układam na najwyższej półce i polecam każdemu, kto lubi lekkie lektury, które zapewniają mnóstwo wrażeń. 

Ocena: 5+/6

Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Kobiece



ODWIEDŹ NAS JUŻ DZIŚ!