Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 25 lipca 2014
Dziś o książce wydanej w Polsce zaledwie dwa tygodnie temu, jeszcze mało popularnej, ale jakże intrygującej. Znajdujemy się w wiktoriańskim Londynie, w czasach, gdy w największym mieście ówczesnego świata po ulicach błąkają się nie tylko bezdomni, ale i mordercy, a Policja Metropolitalna załamuje ręce nad ofiarami ataków Kuby Rozpruwacza. Morale bezradnych i znienawidzonych przez społeczeństwo śledczych jeszcze bardziej obniża niedawna śmierć jednego z nich, inspektora Christiana Little'a. Nowo mianowany komisarz powierza drugie największe śledztwo w historii Walterowi Dayowi, który dopiero co wprowadził się z żoną do nękanego biedą i przemocą Londynu. Witamy w Scotland Yardzie!
Książka mało znanego amerykańskiego pisarza Alexa Greciana została mi ofiarowana właściwie tydzień po premierze. Nie słyszałam o niej wcześniej, co odrobinę mnie zdziwiło - na odwrocie znajdujemy bowiem sugestię, że powieść zachwyci każdego wielbiciela Sherlocka Holmesa, a ja zdecydowanie do nich należę. Tak czy siak, okropnie się ucieszyłam i z niecierpliwością czekałam na moment, w którym w końcu zabiorę się za czytanie. Gdy wreszcie nadszedł, nie umiałam oderwać się od lektury. Może dlatego, że jestem szczerze zakochana w Londynie i sama wizja tego miejsca zaowocowała wielkim plusem dla Scotland Yardu już na wstępie, a może fakt, że pisarz niewątpliwie ma talent. Lekko prowadzone dialogi, wartka akcja i kilka intrygujących morderstw w połączeniu z osobliwą atmosferą ogromnego miasta tworzą idealny kryminał - taki, przy którym czytelnik sam może zastanowić się nad motywami i celami zabójcy, próbując wyprzedzić śledczych, a jednocześnie utożsamiając się z bohaterami.
Dużą zaletą Scotland Yardu jest to, że w całej historii Grecian bardzo mocno zaakcentował różnice między życiem wyższych klas społecznych, takich jak komisarz sir Edward czy rodzina Shaw, pławiący się codziennie w luksusach, a zwykłymi posterunkowymi pokroju Hammersmitha, których za drobną pensję stać było co najwyżej na barwioną miedzią herbatę z odzysku. Poznajemy też z bliska realia żyjącej na ulicach biedoty, która na co dzień staje twarzą w twarz z wszechobecną prostytucją, porwaniami bawiących się przed domem dzieci czy morderstwami dla zysku. Wszystkie zawarte w książce opisy mogą wydawać się dla dzisiejszego społeczeństwa szokujące - kto zostawia bezbronne dziecko w kominie tylko po to, by zdobyć pieniądze za kolejne odebrane rodzicom maleństwo? Kto zabija bezbronnych obywateli w rekompensacie za dawne krzywdy? Nie dociera do nas, że kiedyś było to na porządku dziennym. W końcu gdy ludzie pogodzili się z brakiem szansy na utrzymanie spokoju w kilkumilionowym mieście, Londyn zaczął pochłaniać się sam.
Scotland Yard splata losy kilkunastu pozornie różnych sobie ludzi i udowadnia, że człowiek człowiekowi równy. Poznajemy widok na świat z punktu widzenia mieszkańców z kilku różnych światów, a jednak tak do siebie podobnych - z pragnieniami o ciepłym domu, rodzinie, dobrym życiu bez strachu o to, że ktoś wyjdzie z ciemnego zaułka i zakończy ich krótki żywot. Książka pokazuje, że czasem jednak warto pomóc, narazić się na niebezpieczeństwo, by choć po części spełnić marzenia drugiej osoby, bo nic nie sprawia takiej satysfakcji, jak dawanie i otrzymany w zamian uśmiech.
Ten wciągający kryminał na pewno zachwyci każdego, kto potrafi doszukać się w powieści niewidocznego na pierwszy rzut oka znaczenia, ukrytego nawet pod grubą płachtą morderstwa. A chyba nie ma nic lepszego niż książka z przesłaniem, prawda?
Ocena: 6/6
"Fenn oderwał oczy od drzwi i uśmiechnął się do posterunkowego.
- Dziękuję - powiedział.
Hammersmith też się uśmiechnął, kładąc rękę na jego ramieniu."
- Dziękuję - powiedział.
Hammersmith też się uśmiechnął, kładąc rękę na jego ramieniu."
Mrs. Holmes
lubię ten gatunek, poza tym wiktoriański Londyn to już brzmi świetnie :) rozejrzę się za tą książką :)
OdpowiedzUsuńNa pewno Cię nie zawiedzie! :)
Usuń