Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza ATUT
Autor: Anna Sokalska
Liczba stron: 115
Data wydania: 2015/2016
,,Kimera" to zbiór opowiadań i poetyckich tekstów, w którym znajdziemy mnóstwo psychologicznych aspektów. Czytając opis na tyle okładki byłam ciekawa, jak Autorka mogła skleić w jedną całość tak odmienne od siebie gatunki. Poza tym, jak połączyła fikcję literacką z literaturą psychologiczną?
Jak już zapewne wiecie, uwielbiam, kiedy w książce widać ,,drugie dno". Podteksty, znaczące słowa, które w gruncie rzeczy na pierwszy rzut oka nie wyglądają na bardzo ważne. Lubię czytać między wierszami, bo to ukazuje również oblicze autora; bo kto pisze dla samego napisania? Autor pisze dla czytelników oraz - oczywiście - dla siebie samego, przez co trafia w sidła społeczności. Powieść, która nie miałaby jakiegoś morału, nic nie wnosiłaby do umysłów ludzi, po prostu jest bezużyteczna.
A Kimera? Warta. Warta dla tysięcy morałów, które Anna Sokalska przekazała w ręce swoich fanów.
Jak już wspomniałam, ,,Kimera" jest zbiorem różnych opowiadań i poetyckich tekstów, które choć różnią się formą i fabułą, łączą się ze sobą na podłożu psychologicznym. Anna pisze o demonach - tych fikcyjnych, które opętują śmiertelników, jak i tych wewnętrznych spotykanych w naszym realnym życiu. Cienka książka zawiera sześć krótkich opowiadań, które opowiadają całkowicie inną historię, choć przybliżoną do siebie treścią. Poza tym możemy się zapoznać z 27 poetyckimi utworami, które w inteligenty sposób przekazują nam całą gamę naszych uczuć i codziennych problemów.
Podczas czytania zawsze zwracam uwagę na to, jak książka jest napisana. Czy jest czytelna dla innych? Czy każdy ją zrozumie? Nieraz trafiałam na taką pozycję, która była napisana tylko dla grona ,,odpowiednich" ludzi. Tych, którzy pasjonują się wybranym tematem. Mnóstwo ,,ważnych" części nie było wyjaśnionych, a ja - jako nowy czytelnik, zainteresowany treścią - musiałam siedzieć z Internetem w dłoni, aby sprawdzać wszystko, co dla innych było logiczne. Jak to się skończyło? Nie wiem. Po kilkudziesięciu stronach sfrustrowana musiałam przerwać, bo zdałam sobie sprawę, iż ta książka
dosłownie nie jest dla mnie - choć naprawdę chciałam spróbować.
Z ,,Kimerą" obawiałam się tego, bo już na pierwszej stronie możemy przeczytać opowiadanie, które nie wyjaśnia, kim jest Chimera. Ja, uwielbiająca mitologię grecką, nie miałam problemu z wyobrażaniem sobie fikcyjnej hybrydy, jednak inny czytelnik mógł się w tym wszystkim pogubić. Na całe szczęście (!) po przewróceniu dwóch kartek zobaczyłam rozdział pt. ,,Z notatnika", gdzie autorka wszystko wyjaśniła. Tym sposobem każdy, bez wyjątku, może zacząć czytać tę książkę. Nie ma podziału na grupy, nie ma podziału na tych ,,znających się" - ,,nieznających". Naprawdę wielki plus za to.
Nie jestem wielką fanką poezji, ale nigdy nie spisuję te utwory na straty. W głębi duszy wiem, że mają przemawiać do serca, ale niekiedy to po prostu dla mnie niemożliwe. Poetyckie teksty, którymi autorka nas obdarzyła, są naprawdę dobre i nawet kilka trafiło dobitnie do moich myśli. Utwory nie są zbyt głębokie, wystarczy przeczytać ze zrozumieniem i postarać się dopasować do słów własne myśli. Na pewno moimi ulubionymi zostały ,,Fatum", ,,Opętanie" oraz ,,Bajka". Do takich przekazów często się wraca.
Głównym atutem Anny Sokalskiej jest dobre i lekkie pióro; ono sprawia, że bez problemu możemy wciągnąć się opowiadaną przez autorkę historię, wyobrażając sobie jednocześnie miejsca, postacie i emocje. Przy jednej opowieści nawet łzy zaczęły mi płynąć po policzkach, co rzadko się zdarza. Pisarka posługuje się lekkim, a zarazem "doświadczonym" językiem. Jej dzieła niezmiernie szybko się czyta i zasługują, aby ponownie po nie sięgnąć.
Przygoda z ,,Kimerą" zalicza się do jak najbardziej udanych. Jedynym minusem w tej całej książce jest ilość stron - zbyt mała ilość, abym mogła rozkoszować się lekturą. Chciałabym dostać w jednej pigułce jeszcze więcej utworów, jeszcze więcej zapewnionych momentów dobrego spędzenia wolnego czasu. Mimo to nie narzekam. Wszystko ma swoje granice, a autorka starannie je wyznaczyła. Dobrze zbudowane fundamenty książki, dobrze wykreowane postacie. Bawienie się umysłem czytelników to chyba ulubione zajęcie naszej autorki. Wciąż czuję głód po tej lekturze, chciałabym więcej opowiadań i - aż sama nie wierze w to, co pisze; niemniej to prawda! - poetyckich tekstów. Polecam ją każdemu, bez wyjątku; czy to mężczyźnie, czy kobiecie. Poznajcie realnie fikcyjne demony, które żyją w naszych sercach i umysłach. Duszy i ciałach.
Ocena: 5+/6
Za możliwość przeczytania książki dziękuję
Autorce
WYWIAD
Wywiad, który zaczął się niewinnie, bowiem sama byłam zainteresowana odpowiedziami na gnębiące mnie pytania. Wraz z Autorką postanowiliśmy podzielić się naszą rozmową.
Aleksji: Mitologia, spirytyzm, reinkarnacja... Od jak dawna interesujesz się tymi sprawami?
Wybacz za moje pytanie, ale czytam ,,Kimerę" i to pytanie ciągle mnie nurtuje.
Anna Sokalska: Dobre pytanie, na które nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Podejrzewam, że to po części kwestia pokolenia - z koleżankami w podstawówce bawiłyśmy się we wróżki, w gimnazjum grałyśmy w Heroes of Might and Magic, czytałyśmy fantastykę (od Władcy Pierścieni po Harry'ego Pottera), te elementy magiczne w wersji bardziej lub mniej opartej o mitologię zawsze się pojawiały w otaczającej nas popkulturze. W moim debiutanckim zbiorze opowiadań (który pisałam pod koniec liceum) pojawił się kot o imieniu Demon oraz wymiar zamieszkiwany przez anioły, demony i smoki. Uważam, że symbole, wierzenia, legendy wytworzone przez społeczeństwa i utrzymujące się w zbiorowej świadomości jako przekaźniki nauki i doświadczenia są niezwykle ciekawe i inspirujące. Lubię odnajdywać wspólne mianowniki między przesądami, religiami różnych kultur, bo jest w tym ukryta informacja o ludzkich pragnieniach i lękach. Poza tym zestawianie świata rzeczywistego z tym "nierealnym" i zamieszkiwanym przez niezwykłe postaci pozwala mocniej zaakcentować problemy i wybory bohaterów z moich historii, daje im większe możliwości, ale jednocześnie zwiększa ponoszone przez nich ryzyka - konflikt wewnętrzny takiej postaci staje się ostrzejszy i ciekawszy. Nie wspominając już o tym, że nasza rodzima magia jest przepięknie przedstawiana i aż żal z niej nie czerpać. Rusałki, chochliki, Baba Jaga, to tylko wierzchołek góry lodowej, którą zaczęłam badać i wykorzystałam w "Mojej ukochanej zmorze". W "Na psa urok" wplotłam wątek czarownicy, jej ucznia oraz duchów i szamana (niestety "nasze" nazewnictwo - "wołchw" określający właśnie szamana/wróżbitę jest niezbyt chwytliwe). W "Kimerze" bardzo mi zależało, żeby w przestrzeń miejską - nowoczesną, chłodną, pełną dystansu i jasnych celów (pęd życia, rozwój kariery, zdobywanie pieniędzy) wpisać właśnie ten pierwiastek duchowy, niepewny, niedefiniowalny, zasiać niepokój, który chyba każdy z nas chwilami odczuwa.
I szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie napisać historii bez wplecenia w nią jakiegoś "magicznego" wątku, nawet gdyby miał to być drobny akcent.
Aleksji: Oj, dzięki za tak wyczerpującą odpowiedź! (...) Przy okazji: bardzo się cieszę, że obrałaś ten kierunek w swoich dziełach. Masz dobre pióro, przez co niezmiernie szybko czytelnik wchłania słowa, a dodatkowo piszesz o sprawach, które mnie interesują. Poza tym sama uważam, że wszystkie paranormalne sprawy (bogowie, mityczne stwory, zmory, a nawet sny) mają definicję psychologiczną - wszystko jest odzwierciedleniem naszego charakteru, umysłu i uczuć, etc.
Anna: Dziękuję! I oczywiście zgadzam się co do psychologicznego podłoża. Symbole, jako pewne skróty myślowe pomagają przekazywać treści, ale też identyfikować się z grupami cy budować własną tożsamość. Jungowskie archetypy - chociażby matka, mentor - przecież łączą się z kształtowaniem ról w społeczeństwie, tego, kim codziennie jesteśmy. Wszystkie inne symbole też muszą mieć na nas wpływ, może nie tak silny, ale z pewnością tworzą mozaikę naszych charakterów. Prostym przykładem jest porównywanie ludzi do zwierząt - w Korei popularnie nazywa się kobiety lisicami lub niedźwiedziami. Te pierwsze są sprytne, egoistyczne, skupione na karierze, te drugie wpisuje się w rolę matki/żony - lojalne, niewymagające, trochę nierozgarnięte. A wszystko ma podłoże w legendzie o Ungnyeo - niedźwiedzicy w nagrodę za cierpliwość przemienionej w kobietę, później "pierwszą matkę" oraz legendzie o Gumiho, lisich demonach przybierających postać pięknych kobiety, uwodzących mężczyzn i pożerających ich wątroby (symbol żywotności).
A i tak najciekawsze jest chociażby obchodzenie święta zmarłych w tych samych okresach, w podobne sposoby i w zbliżonych celach na różnych końcach świata (chociażby Polska i znów Korea). Nie mówiąc o podobieństwach między słowiańskim Perunie a greckim Zeusie...
Aleksji: Brzmi, jakbyś przeprowadzała dokładne badania. Widzę, że faktycznie się tym wszystkim pasjonujesz, co tylko dodaje Twoim dziełom skrzydeł. :)
Niecodzienne spotyka się zbiór opowiadań i poetyckich tekstów w jednym. Co najlepsze, każdy utwór, choć opowiadający o innych epizodach, krąży wokół jednego wątku. Ciekawi mnie, jak wpadłaś na pomysł, żeby swoje dzieła, które - jak widzę - napisałaś już kilka lat temu, zebrać i wydać w jednym tomie? Co przyczyniło się do tego, że połączyłaś prozę z poezją i dałaś jeden - a nawet kilka wielkich morałów?
Anna: Nie wiem, czy moje przygotowania do kolejnych książek można nazwać dogłębnymi badaniami, ale za każdym razem staram się rzetelnie przygotować do tworzonego tekstu. Każda historia ma swoje płaszczyzny i na pewnym etapie konstruowania opowieści muszę się zdecydować, czy akcentuję fabułę, budowę postaci i ich rozwój, "problem" społeczny/filozoficzny/psychologiczny, itd. Każdy ten wymiar ma swoje podłoże teoretyczne, muszę więc zbadać jak stworzyć intrygującą sekwencję zdarzeń (zdecydować się na jeden wątek czy kilka, gdzie jest granica wytrzymałości Czytelnika; gdzie zastosować suspens i ile razy kumulować napięcie, aby nie dojść do zmęczenia i absurdu - tutaj klasyki Disneya są świetnym przedmiotem badań), jak skonstruować realistyczną osobowość postaci (czytam więc wtedy podręczniki psychologii), itd, itd. Pisząc powieść fantasy czytam o wytwarzaniu cegieł (opisuje przecież zamki, klasztory, gospody i wybieram, czy będą z cegły suszonej czy wypalanej, bo to wszystko ma swoje dalsze konsekwencje), wykorzystuję swoją wiedzę o historii ustrojów państw (mam przecież w książce królestwa rządzone na różne sposoby, o różniących się społeczeństwach). Pisząc dramat filozoficzny ("Kod źródłowy"), sprawdzam i porównuję poglądy najważniejszych filozofów, ale uczę się na nowo chemii, fizyki, matematyki, aby przedstawić spójny pogląd na świat. Takie to są badania :) Niebezpieczeństwo, które za nimi stoi - obok pisarskiej kifozy - to spora szansa na to, że zamęczę nieszczęsnego Czytelnika. Muszę precyzyjnie dobierać myśli i słowa, aby zawrzeć to, co niezbędne i nic więcej. Czytelnik jest przecież istotą myślącą i oceniającą - nie powinnam podawać mu wszystkiego na tacy i forsować moich poglądów. Staram się zakreślić problem, zadać pytania i sprowokować do poszukiwania własnych odpowiedzi.
Konstrukcja "Kimery" jest jaka jest z kilku powodów. Pisząc, zawsze staram się nawiązywać do innych mediów - filmu, scenariusza, komiksu, obrazu. Staram się nie myśleć z perspektywy pisania prozy, ale właśnie innych form wyrazu, które z braku talentów muszę realizować w formie słownej. Stąd w moich tekstach pojawiają się "scenariuszowe" dialogi (lub jak ktoś woli: dramatyczne), narracja w czasie teraźniejszym, przeplatanie wątków i podział rozdziałów jak w serialu (vide "Na psa urok"). Nie wszystko może jest widoczne na pierwszy rzut oka, ale z pewnością wiele historii opowiedziałabym inaczej, gdybym myślała o nich w sposób czysto "prozatorski" - i nie chodzi tylko o klasyczną narrację, ale też ilość scen, sylwetki bohaterów itd. Najprostszy przykład: jeśli decyduję się na opis behawiorystyczny, bez wszechwiedzącego narratora, który zdradziłby myśli bohatera, to muszę rzucić postać w wir takich wydarzeń, które unaocznią nam jego postępowanie, ideały, którymi się kieruje, ewentualną ewolucję poglądów. To trudniejsze, ale według mnie ciekawsze i bardziej realistyczne, niż ględzenie "zza ekranu", że "X był człowiekiem wielkiej ambicji ale i dobrego serca, które to połączenie nieraz rozdzierało go pomiędzy interesem własnym a szczęściem innych ludzi." Świetne, ale ja to nazywam "plotkarstwem" - wolę, kiedy czyny postaci same o nich opowiadają, bo przecież ja mogę to ocenić jako ambicję i dobroduszność, ale Ty możesz nazwać to pazernością i wazeliniarstwem, które zabezpiecza jego interes na przyszłość.
Ale wracając do "Kimery". :D Jednym z wyrazów artystycznych, który na mnie wpływa, jest muzyka - pomijam tutaj tę czysto instrumentalną, bo ona oddziałuje na wyobraźnię w inny sposób. W kontekście "Kimery" chodzi o utwory z tekstami, czy to "zwykłe" piosenki, czy rap. Wspaniałe jest to, że tak krótki utwór potrafi opowiedzieć cała historię, bardzo precyzyjną, ale i uniwersalną zarazem, w dodatku z wyraźnym ładunkiem emocjonalnym. Piosenki ze swoimi tekstami wyraźnie oddziałują na nastrój słuchacza i jest to dla twórcy/tfurcy bardzo pociągające narzędzie. Poza emocjami świetną sprawą jest też zabawa z rytmem - teksty w "Kimerze" czytane na głos zyskują nowy wymiar. Niektóre są "mickiewiczowskie", z łatwym rymem i miejscem na złapanie oddechu, inne są bardziej połamane i gonią słowa. Są też i proste piosenki, choć i ich skonstruowanie - wewnętrzna symetria i potencjał nadania im melodii również mają własny urok (mam nadzieję :P ).
Teksty piosenek (jakoś określenie "wiersze" mi nie odpowiada, nie czuję się poetką), pisałam chyba nawet wcześniej, niż dłuższe formy. Czekały cierpliwie na dnie szuflady, aż je odgrzebałam robiąc porządki i zadałam sobie podstawowe pytanie - makulatura czy nie makulatura? W przypadku wielu piosenek napisanych, gdy miałam 16 czy 17 lat zwyciężył recykling, ale kilka z nich zdziwiło samą mnie swoją sprawnością techniczną i nie najgorszym przekazem. Pozbierałam je i uzupełniłam o kolejne, które powstały później i były jeszcze w fazie szkiców i które dopiero chodziły mi po głowie. Ich spójność tematyczna jest już chyba bardziej wynikiem mojego skrzywienia myślowego niż jakiegoś szczególnie przemyślanego celu. Niemniej chciałam też wrócić do korzeni, czyli do nastroju z debiutanckiej "Melodii końca świata". To i zawsze obecne w mojej głowie elementy fantastyczne dały właśnie taki efekt. Również powrót do "Melodii..." skutkował pojawieniem się krótkich opowiadań - formy, którą szalenie lubię, która nie wymaga ode mnie żadnego wysiłku (w przeciwieństwie do długiej fabuły) i właściwe jest sposobem na relaks. Siadam, piszę, po kilku godzinach mam gotowy utwór.
Ostatecznie też sądzę, że przeplatanie krótkich i długich tekstów urozmaica lekturę, "wiersze" są dodatkowym komentarzem dla historii fabularyzowanych. Zmiana rytmu czytania wnosi element świeżości co kilka stron, zapobiega znużeniu i sądzę, że ogólny efekt jest przez to na tyle nietypowy, że może się podobać.
A co do morałów... jest ich tyle, ile odnajdzie Czytelnik :) Książka żyje, gdy się ją czyta, w umyśle każdej osoby nabiera innych kształtów - wszyscy filtrujemy sobie świat przez pryzmat własnych doświadczeń i skojarzeń. Tak, jak napisałam wyżej - starałam się stworzyć jak najwięcej "punktów zaczepienia" dla Czytelnika, aby mógł wyciągać własne wnioski i samodzielnie oceniać.
Aleksji: I Ci się udało! :D Osobiście znalazłam wiele morałów, jak wspomniałam już w recenzji.
Dogłębnie tworzysz powieść. Koncentrujesz się na każdym aspekcie, aby wyszło dzieło, które zadowoli nie tylko Ciebie, ale także i Czytelników. Na swoim koncie masz 7 książek, więc powróćmy na chwilę do przeszłości.
Zadebiutowałaś w 2009 roku powieścią ,,Melodia końca świata". Czy wiele Twoich myśli zmieniło się od tamtego czasu? Czy styl pozostał, a może jednak zmienił się Twój punkt widzenia? Każdy pisarz z każdym kolejnym swoim dziełem wyznacza swoją poprzeczkę wyżej. Czy tak jest także w Twoim przypadku?
Anna: Kiedyś otrzymałam pytanie, jak oceniam swoje pierwsze książki ("Melodię..." i "Kryształowe sny"), a kontekstem pytania była ocena ich dojrzałości i przy okazji poglądów. Po pierwsze, są dobre właśnie w takiej formie - są szczerym wytworem mojego sposobu myślenia i postrzegania świata z okresu, w którym miałam 18, 19 i więcej lat. Jest to na swój sposób cenne, nawet, jeśli dzisiaj w różnych kwestiach miałabym inne (czy raczej - bardziej precyzyjne i mocniej uzasadnione) zdanie. Po drugie, jakiś czas temu sięgnęłam po "Melodię końca świata" i oprócz tego, że nie mogłam uwierzyć, że mając naście lat napisałam to całkiem sprawnie, to jeszcze doszłam do wniosku, że chyba na starość zaczyna brakować mi wyobraźni i emocji! "Melodia..." i "Kryształowe sny" w większej mierze opierały się właśnie na emocjach, na budowanym nastroju. Dopiero od "Potomstwa Księżyca" skupiłam się na rozbudowaniu i zamotaniu fabuły. W "Kodzie źródłowym" złapałam się za zupełnie inną kwestię, ale w "Mojej ukochanej zmorze" i "Na psa urok" znów fabuła była główną osią utworu. "Kimera" była dla mnie sprawdzianem, czy potrafię nadal koncentrować się na emocjach i jednocześnie nie przynudzać i nie tracić autentyczności. Nie wiem, czy drogę przez te 7 książek można nazwać ewolucją - określiłabym to jako poszerzanie horyzontów. Przy każdym kolejnym tekście próbuję nauczyć się czegoś nowego. Staram się też wyczuć reakcję Czytelników - przykładowo sporo osób na "dramatyczne" zapisy dialogów reagowało co najmniej sceptycznie, ale po przyzwyczajeniu się stwierdzali, że usprawnia to czytanie (zwłaszcza przy dużej ilości bohaterów w danej scenie). Niemniej są tacy, którzy nie chcę się "męczyć" i rezygnują z książki. W "Na psa urok" wprowadziłam Drugiego Narratora, który wtrąca swoje złośliwe, czasem niemądre uwagi. Pomyślałam, że w komedii może to być dodatkowy rozluźniający element, przy okazji budujący więź z Czytelnikiem, zaproszenie go do dyskusji nad wydarzeniami. Znów, jednym się to podoba, innych irytuje. Takie eksperymenty zawsze niosą ze sobą ryzyko, ale bez ryzyka nie ma zabawy :P W najgorszym wypadku ktoś nazwie mnie grafomanką i ma do tego prawo - moim zadaniem jest przykładać się do swojej pracy, a nie dyskutować o gustach. Choć staram się rozumieć, dlaczego dany zabieg w książce się nie spodobał, nie mogę też oszaleć. Nie wszystkie postulaty Czytelników da się spełnić. Mam poza tym własne zdanie, jak chociażby odnośnie "plotkarstwa", którego nie lubię i zwyczajnie nie potrafię uprawiać. Nie będę opisywać przez trzy strony szeleszczących liście po to, aby nabić sobie strony na rzecz konkurencji który pisarz pisze najgrubsze cegły. Jasne, jeśli liście szeleszczą wyjątkowo pięknie, albo przez ten szelest bohater nie usłyszy skradającego się wroga - wówczas ma to sens. Ale rozwlekanie się nad tym, co każdy widział na własne oczy i słyszał na własne uszy setki razy - strata czasu i przez szacunek dla Czytelnika pozwalam mu sięgnąć do własnych wspomnień, niż forsować mój opis.
Aleksji: (...) Czy masz jakieś marzenia odnośnie swojej kariery pisarskiej? Z Twoich wypowiedzi wynika, że jesteś kobietą lubiącą ryzyko. Czy jednak jest coś, czego się obawiasz, a chciałabyś spróbować? Może napisanie powieści w innym gatunku?
Tak poza tym słyszałam, że właśnie pracujesz nad kryminałem. Zawsze, jak już wspomniałaś, przeplatasz realizm z wątkiem paranormalnym. Czy tak będzie i tym razem?
Anna: Mam konkretny pomysł na kryminał, komedio-kryminał i awanturniczą powieść historyczną (oczywiście wszystkie z elementami fantastycznymi i akcją osadzoną w Polsce). Kryminał, nad którym teraz pracuję, ma już blisko 100 stron i mam go w całości rozpisany, pozostaje mi tylko przywiązać się do biurka i pisać. Nie jest jakimś wielkim wyzwaniem, traktuję go raczej jako odpoczynek po "Kimerze". Oczywiście i w tę powieść wkładam sporo pracy, ale na szczęście nie muszę od zera uczyć się chociażby o kryminalistyce (na studiach miałam mnóstwo "kryminalnych" przedmiotów). Największą trudność sprawiła mi decyzja co do narracji - ostatecznie wybrałam pierwszoosobową, w czasie teraźniejszym. W konsekwencji nie będe mogła przedstawiać pobocznych wątków, równoległych wydarzeń i perspektyw innych postaci, ale zyskuję silny związek z bohaterką, pozwalam Czytelnikowi wejść w jej sytuację i dzielić z nią te same wątpliwości. Wprawdzie poznajemy jej oceny i patrzymy na świat jej oczami, ale nadal nie znamy myśli pozostałych postaci, oglądamy tylko rezultaty ich czynów. Myślę, że może to być ciekawe.
Obawiam się wątków romantycznych. Jestem na to zbyt młoda lub zbyt stara, albo to zwyczajnie nie leży w moim temperamencie. Miłość jako determinanta działań jest dla mnie zbyt słaba, nie potrafię oprzeć rozwoju bohaterów tylko na tym, że się w kimś zakochali. Musi być coś jeszcze, dodatkowy czynnik, który napędza ich działania. Uczucie może namieszać, zaburzyć ich racjonalne myślenie, ale nie być numerem jeden. Przez to (dzięki temu?) jest wysokie prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że nie popełnię ani romansu, ani powieści erotycznej, ani "lekkiej obyczajówki".
Myślę, że byłabym też kiepska w horrorze. Jestem z tych, którzy pod wpływem adrenaliny nakręcają się do walki, a nie ucieczki. Jeśli coś skrzypi za szafą, odsunę ją gołymi rękami, zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie. Mój instynkt samozachowawczy ma wąską specjalizację - lęk wysokości, a poza tym nie interesuje się ani pająkami, ani podejrzanym cieniem za oknem, ani wyraźnie silniejszym ode mnie osobnikiem. Wychowałam się na filmach o superbohaterach i pewnie to jest przyczyną "awanturnictwa". Ale dzięki temu wiem, gdzie nie powinni iść moi bohaterowie - i w tym kierunku właśnie ich prowadzę. Ku przygodzie, ahoj! :D
I tak, potwierdzam wprost - w powstającym kryminale będzie wątek paranormalny, istotny, ale całkiem inny, niż ktokolwiek się spodziewa.