"TE oczy"
Od kiedy moi rodzice się rozstali wiedziałam, że się nie
zakocham. Miałam wtedy siedem lat i byłam nadzwyczajnie dorosła, chociaż
starałam się to ukrywać, ponieważ nauczyłam się, że ludzie nie patrzą
przychylnym wzrokiem na takie osoby, zwłaszcza na te, które są w tak młodym
wieku. Miłość stała się dla mnie czymś fałszywym, pojęciem nieprawdziwym, nawet
miłość moich rodziców do mnie była złudzeniem w moich oczach, mimo iż starali
mi się pokazać, że to, co stało się między nimi samymi, nie powinno wpłynąć na
mnie w żaden sposób. Dalej powinnam być małą dziewczynką, która czerpie radość
z małych rzeczy, otacza miłością cały świat i na odwrót. Niestety się mylili,
wpłynęło to na mnie i to bardzo. Nie oczekiwałam już słów "Dobranoc
kochanie, kocham Cię" na koniec dnia, kiedy kładłam się spać, nie liczyłam
na żadne całusy, przytulanie. To wszystko straciło dla mnie sens, stało się
czymś, co unikałam lub po prostu zapominałam o tym, gdy już nie zdołałam uciec.
Do teraz tej zasady trzymam się, mimo iż mam dwadzieścia lat. Wielu chłopaków,
następnie mężczyzn, a nawet dziewczyn próbowało się do mnie zbliżyć, nie to, że
stroniłam od pocałunków czy większej strefy intymnej. Było wręcz przeciwnie, gdy
skończyłam szesnaście lat zaczęło się moje bogate życie seksualne...Tak mi się
przynajmniej wydawało dopóki nie spotkałam JEGO z tymi piekielnymi oczami...
Lecz to nie jest jeszcze odpowiedni czas do opowieści o tym konkretnym
rozdziale mojego życia. Powróćmy do mnie...Nie złamałam zasady miłości,
wycofywałam się, gdy widziałam, że zmienia się coś w nastawieniu tych osób,
może dla nich byłam tym tchórzem, który ucieka przed uczuciem. Lecz ja po prostu
nie chciałam im robić nadziei, nie chciałam żeby liczyli na coś, w co ja nie
wierzę, na strefę, która dla mnie nie ma prawa bytu. W dużej mierze musiałam
zmieniać miejsca zamieszkania ze względu na to, że większość tych kochanków nie
potrafiła się pogodzić ze swoim losem i moją ostateczną decyzją. Nie rozumieli mojego sposobu postrzegania
świata, nie potrafili zrozumieć, że dla mnie liczy się tylko zaspokojenie
fizyczne. Tak może i byłam dla nich suką...Tak, może wciąż nią jestem...Tak,
kieruję się jedynie pożądaniem...Tak, to wszystko prawda, ale tak po prostu nie
łamie się obietnic, nawet zadanych sobie. Mogę powiedzieć, że zwłaszcza sobie,
kiedy było się dzieckiem. Nie sądzicie, że dobrze mówię? Bo, po co mówi się
komuś coś, obiecuje, jeśli później łamie się dane słowo? Czym w takim razie jest zaufanie? Do siebie
powinniśmy mieć szczególne poszanowanie w tej kwestii. Bo inaczej balibyśmy się
na każdym kroku wykonywanego przez nas ruchu, czy na pewno to jest dobre, a
może złe i w końcu nic byśmy nie robili, zostawiając rzeczy same sobie, nie
osiągalibyśmy rzeczy, które osiągamy. A co z naszymi marzeniami w takim razie? Je
również byśmy zaniedbali; małe czy duże to nieważne, spełniamy je dzięki
zaufaniu własnej osobie.
Teraz w końcu przyszedł czas na opowieść odnośnie pewnego
rozdziału w moim życiu, który pojawił się w nim niespodziewanie jak tornado,
podczas niego czułam się jak w czasie przejażdżki rollercoasterem, to wszystko
było jeszcze przeplatane żarem jakby wprost z wulkanu. Mimo, iż się skończyło
jak wszystkie burze, to czuję, że jest to cisza przed czymś większym, czymś
mocniejszym, czymś gorętszym. Coś znacznie potężniejszym niż rozdział TE oczy.