Dziewczyna w kwiecistej sukience wędrowała między drzewami, próbując wtopić się w aurę natury. Stąpała delikatnie po wilgotnej ziemi, wchodząc głębiej w las. Opuszkami placów dotykała szorstką korę, jakby pieściła ją swoją delikatnością. Zważała, aby nie nadepnąć na jakikolwiek grzyb lub szyszkę. Już z daleka było widać, że nie przyszła tutaj na zwykły spacer po lesie. W tym miejscu zamieniała się w nimfę, utożsamiając się z każdą napotkaną przez nią rośliną. Jej aura iskrzyła się pozytywnym kolorem indygo, z domieszką jasnej zieleni.
Nie była tutaj pierwszy raz. O nie. Przychodziła tutaj w każdą sobotę o godzinie szóstej nad ranem. Nie było ważne, czy padało, czy na dworze panował Pan Mróz. Dla niej liczyło się tylko i wyłącznie stąpanie po niezaludnionym terenie. Nie musiała obawiać się złej energii ludzi, z którymi miała styczność na co dzień. Tutaj jej postać zmieniała swoją charyzmę. To właśnie dlatego każda żywa istota, przyzwyczajona do jej obecności, po cichu przysiadywała na gałęziach drzew, lub za krzakami, pragnąć poczuć jej bliskość. Patrzyli również na to, w jaki sposób ożywiała z pozoru martwe miejsce.
Ja też tam byłem. Jak zahipnotyzowany pożerałem każdy jej ruch. Promieniowała od niej dobroć, zmieniając moją mroczną duszę w coś, czego do końca nie potrafiłem określić słowami. Ale nie tylko jej aura miała dla mnie znaczenie. Nie mogłem odwrócić wzroku od urody tej kobiety. Kasztanowe włosy zawsze miała rozpuszczone i nie przejmowała się tym, że czasami potarga je wiatr lub zagości między nimi liść. Wręcz przeciwnie – nic w nich nie poprawiała. Cieszyła się z każdego dotknięcia natury. A ja cieszyłem się z tego, że mogłem ją z daleka dyskretnie obserwować i po cichu podziwiać.
I podziwiałem, jednak z tygodnia na tydzień coraz ciężej było mi zapanować nad moją złą naturą. Widząc jej delikatnie zaokrąglone biodra i dekolt, odsłaniający nieznacznie zarys piersi, ledwo siebie kontrolowałem. Wbiłem się pazurami w gałąź, aby nie ruszyć z miejsca. Chciałem znaleźć się bliżej niej, aby móc sprawdzić, czy jeśli dotknę skóry na jej karku, wprawię jej ciało w dreszcz, tak jak robił to powiew wiatru. Marzyłem o tym, aby przekonać się, czy jeśli dotknę językiem jej nagiej skóry, smak będzie adekwatny do tego, jaki sobie wyobrażałem od paru miesięcy. Chciałem, aby wypowiedziała jakieś słowo, skierowane bezpośrednio do mnie. Chciałem, aby się do mnie uśmiechnęła. Żeby mnie przytuliła. Żeby o mnie myślała...
Tak jak ja robię to na co dzień.
Jakby usłyszała moje myśli, podniosła głowę i spojrzała na gałąź po swojej lewej stronie. Kiedy jej wzrok napotkał mój, uśmiechnęła się życzliwie i do mnie mrugnęła. Zamarłem nie z powodu strachu, ale z powodu emocji, które raptownie wybuchły we mnie, niczym wulkan. Moja granica wytrzymałości zatarła się, pozbawiając mnie resztek kontroli. Kiedy więc odwróciła się z powrotem i kucnęła, dotykając szyszkę, którą napotkała na drodze, ja bez zastanowienia odchyliłem się i spadając z bezpiecznej gałęzi, z postaci kruka przeobraziłem się w mężczyznę.
Nie było słychać mojego lądowania. Moje powiększone skrzydła uchroniły mnie przed zdemaskowaniem. Schowałem je dopiero wtedy, gdy wyprostowałem się i nabrałem pewności, że niczego nie usłyszała. W tym momencie wyglądałem już jak normalny człowiek, jedynie z niespotykaną zewnętrzną atrakcyjnością. Wiedziałem o tym, że mój wygląd podobał się kobietom. Kruczoczarne włosy, jasna karnacja, wysportowana sylwetka, tatuaż ciągnący się od karku, aż po samą dłoń i błękitne oczy dawały płci żeńskiej znać, że jestem niebezpiecznym, niedostępnym typem. Jednak owoc zakazany zawsze smakował najlepiej.
Miałem jedynie nadzieję, że w tym przypadku również tak będzie.
Bezszelestnie podszedłem do niej, omijając drzewa, i przypatrywałem się, jak obracała w rękach podarunek od natury. Dopiero po chwili zobaczyła mnie kątem oka i poderwała się na równe nogi. Nawet z odległości paru metrów słyszałem, jak łomocze jej serce.
- Ojejku! - krzyknęła, dotykając nagiej skóry w okolicach serca. - Nie zauważyłam pana!
Uśmiechnąłem się pod nosem. Zrobiłem jeszcze dwa kroki, zanim przystanąłem i bez słowa skanowałem ją wzrokiem.
- Naprawdę przepraszam za moją reakcję – dodała. Zaśmiała się cicho, gdy adrenalina stopniowo opuszczała jej ciało. - Zwykle o tej porze dnia nikogo nie ma. Myślałam, że jestem sama, a tu proszę! - Wskazała na mnie dłońmi. - Jednak nie tylko ja jestem maniaczką spacerów, zanim do końca obudzi się ludzkość.
Niezrażona moim brakiem odzewu, pokonała dzielącą nas odległość i wyciągnęła w moim kierunku dłoń.
- Anastasia jestem – przedstawiła się.
Z satysfakcją wypisaną na twarzy uścisnąłem jej delikatną dłoń, którą jeszcze chwilę temu podziwiałem z daleka. Przyjemny dreszcz rozszedł się po całym moim ciele. Po tym, jak ona instynktownie drgnęła, podejrzewałem, że ona również to poczuła.
- Rabe – odezwałem się w końcu.
Uśmiechnęła się.
- Rabe po niemiecku znaczy ,,kruk”. Wiedziałeś o tym?
Kiwnąłem głową, zaabsorbowany jej wiedzą.
- Pochodzę stamtąd. Jestem tutaj przelotem.
- Naprawdę! To świetnie! - Puściła moją dłoń. - Tym bardziej się cieszę, że ktoś, kto nie jest mieszkańcem tego miasta, znalazł to magiczne miejsce. To smutne, że w dzisiejszych czasach ludzie patrzą jedynie na wysokość budynków, a nie na to, co przez nas powoli umiera.
- To prawda – zgodziłem się i posłałem w jej stronę niekontrolowany uśmiech. Będąc tak blisko niej, widząc jej radość z tak małej odległości, nie mogłem pohamować przypływu emocji.
- Za miesiąc minie rok, odkąd tutaj się wprowadziłam. Znalazłam ten las już na drugi dzień. Miałam wrażenie, jakby mnie przywoływał – wyznała, taksując wzrokiem korony drzew. Podziw odbijał się od jej zaszklonych oczu. - Wiem, wiem... Dużo gadam. Ale już tak mam od małego. Jeśli jestem na łonie natury, czasem muszę podśpiewywać, żeby gardło mi nie uschło od braku odzewu. Mam nadzieję, że się nie gniewasz z tego powodu. Zapewne przyszedłeś tutaj, żeby pospacerować, a ja ci przeszkadzam w rozmyślaniu...
Była urocza, gdy z dużą częstotliwością poruszała ustami. Nie zamierzałem przerywać jej monologu, ale również nie miałem zamiaru stać w miejscu i nic nie robić. Mnie to pasowało, ale znając jej temperament, niebawem sama ucieknie ode mnie w stronę spotkania z przyrodą.
A ja nie mogłem na to pozwolić.
Skierowałem się więc w głębię lasu, ruchem głowy dając jej znać, żeby poszła za mną. Ona jednak, po wykonaniu jednego kroku, zastygła w miejscu. Z zainteresowaniem przeniosłem na nią wzrok.
- Właściwie to nie powinnam z tobą iść. Zapewne chcesz przebywać sam... A poza tym... - Jej policzki przybrały czerwonego koloru. - Zawsze możesz okazać się jakimś seryjnym mordercą. Czy coś...
Zaśmiałem się.
- Dzisiaj wylatuję, a chciałbym pospacerować po lesie i zobaczyć jego najlepsze zakamarki. Myślę, że spacer z tobą okaże się najlepszym pomysłem, bo przecież znasz prawie każdy zakątek. A poza tym... - ściszyłem głos, aby zabrzmieć nieco groźnie. - Gdybym był seryjnym mordercą, to nie uważasz, że już leżałabyś martwa?
Wzruszyła ramionami.
- Mógłbyś być znudzonym mordercą. Tacy też istnieją.
- Znudzonym? - Nie mogłem skontrolować wesołej nuty w głosie.
- No... tak. To tacy, którzy zamiast wbić ostrze w gardło i po sprawie, bawią się ofiarami. Na przykład wpędzają ją dalej w las, bo mają tam zakopaną pułapkę, do której ofiara wpada i przez tygodnie morderca cieszy się widokiem powoli umierającej osoby, dając jej raz do czasu coś do picia.
- Jesteś jakąś pisarką?
- Blisko. Lekarzem medycyny sądowej. Uwierz mi, że na własne oczy widziałam truposzy, którzy mieli niecodzienną śmierć.
- W takim razie to twój dzień. - Uśmiechnąłem się w jej kierunku i ponowiłem spacer wiedząc, że ona wkrótce do mnie dojdzie. - Jestem początkującym seryjnym mordercą, więc nie mam zamiaru iść za wzorem profesjonalistów.
Jej chichot napełnił moje płuca tlenem. Byłem na dobrej drodze do osiągnięcia celu. Po chwili podbiegła do mnie i trącając łokciem, powiedziała:
- Nie wiedziałam, że będzie z ciebie taki żartowniś. Wyglądasz na nieco... - otaksowała mnie wzrokiem - … cichego, zamkniętego w sobie. Ale bardzo się cieszę, że los postanowił dzisiejszego dnia nas połączyć. Mówisz, że jutro wyjeżdżasz?
- Tak.
- Oj, a czemu tak szybko?
- Śmierć bliskiej mi osoby. Nie będę miał co już tutaj robić, więc wracam w swoje rejony.
- Przykro mi – zawiesiła głos i dopiero po paru chwilach odchrząknęła. - Ja dostałam awans i zaproponowali mi przeprowadzkę niespełna rok temu. Cieszyłam się, przeprowadzając do wielkiego miasta, ale już po przekroczeniu granicy stanu wiedziałam, że to nie będzie mój dom. Za dużo dymu, fałszu i obłudy. To nie na moją głowę. Dlatego przynajmniej raz w tygodniu, z samego rana, aby zregenerować umysł, postanawiam oczyścić się na łonie natury.
- Prawie jak nimfa lub czarownica – stwierdziłem.
- W tym przypadku prawie robi wielką różnicę – zaprzeczyła szybko. - Jeśli o mnie chodzi, jestem stuprocentową ateistką. Wierzę jedynie, że każdy mrugający organizm ma duszę.
- Mrugający? - Spojrzałem na nią niepewnie.
- No tak. My mrugamy, psy mrugają, ptaki mrugają... Wiesz. Oczy to zwierciadło duszy. Jeśli więc jakaś istota ma oczy, również posiada duszę.
Przystanąłem i zwróciłem się w jej stronę. Ona również się zatrzymała i niepewnie przeniosła na mnie wzrok.
- A po moim wzroku co wyczytujesz?
Niepewnie się uśmiechnęła. Wzruszyła ramionami.
- Jedynie, że masz duszę. Nie umiem rozpracowywać...
- Spróbuj – szepnąłem i podszedłem do niej, niemalże stykając się z nią klatką piersiową.
Ta bliskość nie tylko na mnie zrobiła wielkie wrażenie. Nabrała do płuc dużą ilość powietrza, ale nie odsunęła się. Zielone oczy zabłysły, gdy wpatrywały się w moje niebieskie. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale żadne słowa z nich nie wyleciały. Nie musiałem wejść do jej myśli, aby mieć pewność, że moja fizyczna forma wywarła na niej pozytywne wrażenie. Bardzo pozytywne. Wiedziałem więc, że jeśli wykonam teraz kolejny ruch, młoda i bezbronna kobieta nie będzie stawiała oporów.
Dlatego pochyliłem się i wziąłem w posiadanie jej usta.
Smakowała nawet lepiej, niż to sobie wyobrażałem. Dotyk miękkich i kuszących warg wywołał w moim ciele przyjemny dreszcz. Dreszcz, który był zwiastunem czegoś o wiele większego. Zszokowana moim atakiem, jęknęła – ni to z pragnienia, ni to z zaskoczenia – a ja wykorzystałem tę sytuację i pogłębiłem nasz pocałunek. Język chciwie, ale leniwym tempem dotykał jej wnętrza, coraz bardziej sprawiając, że Anastasia miękła. Przytrzymałem jej ciało, aby nie zsunęła się na ziemię, podczas gdy wciąż wymieniałem się z nią śliną. Moją śliną, w której znajdowały się receptory wywołujące tymczasowy paraliż.
Moja ofiara stała się całkowicie bezbronna i właśnie o to mi chodziło.
Osoba trzecia, patrząc na to z innej strony, mogłaby uważać nas za dwoje kochanków, umówionych na schadzkę w środku lasu. Ona mogła uważać, że naprawdę jestem seryjnym mordercą, który wkrótce ją zabije. Ja zaś znałem prawdę. Byłem po prostu smakoszem dobrych dusz i ciał. Już wystarczająco się na nią napatrzyłem przez te miesiące, aby zyskać pewność, że ta mała osóbka będzie niemałą ucztą dla mych zmysłów.
Mając pewność, że nie może już poruszać kończynami, przytrzymując ją w talii, położyłem na miękkie obicie naturalnej gleby. Jej powieki z ledwością utrzymywały się na wpół otwarte, ale wystarczająco, żebym mógł zauważyć po jej wzroku serię pytań.
- Niedługo będzie nam dobrze – uspokoiłem ją, kładąc się na jej bezwiednym ciele i znowu ją całując.
Tym razem nie odwzajemniła pocałunku – przecież nie potrafiła się poruszyć. Nie przejąłem się jednak tym, tylko z tą samą precyzją smakowałem wnętrze jej ust. Moje ręce z zaborczością sunęły po jej ciele, nie potrafiąc oprzeć się pokusie, aby ocierać się raz po raz swoim wzwodem o jej krocze. Wiedziałem, że choć była unieruchomiona, odczuwała każdą namiastkę pragnienia. Poddała się temu i z zamkniętymi oczami sapała do moich ust.
Nie miałem za wiele czasu. Wiedząc, że zaraz mój jad dojdzie do jej serca i płuc, a stamtąd do mózgu, nie mogłem za długo cieszyć się naszą bliskością. Zmieniając więc trasę pocałunków, sunąłem po jej szyi i na przemian podgryzałem i lizałem wcześniej zranione miejsce. Z chciwością złapałem za jej pierś i zacząłem ją ugniatać, chcąc sprawić, aby jej pożądanie się wzmogło. Moja ślina posiadała również substancję stymulującą proces osiągnięcia orgazmu, więc już po paru chwilach jej oddech wyraźnie przyspieszył.
Gdy jej spełnienie osiągnęło kulminacyjny punkt, ponownie powróciłem do jej otwartych ust, aby wchłonąć cichy jęk jej duszy. Wciągnąłem mocno powietrze, próbując wyssać każdy możliwy skrawek jej wnętrza, który od razu kierował się w stronę mojego przełyku. Moje tęczówki, pod wpływem pragnienia, zmieniły się na całkowitą biel, upodabniając mnie do moich braci z podziemi. Zresztą wiedziałem, że oni wyszli, dołączając do widowni na gałęziach drzew. Patrzyli, jak z każdą kolejną sekundą jej ciało więdnie, zmieniając się w lodowatą szmacianą lalę. Kibicowali mi, a zarazem zazdrościli tak dobrego pokarmu. Ale to ja ją zaklepałem. To ja ją pochłaniałem wzrokiem miesiąc po miesiącu, dzień po dniu, aby móc później najeść się do syta. Czas wzmaga apetyt.
Skończyłem swój posiłek dopiero wtedy, gdy jej powieki otworzyły się, pokazując mi oczy pozbawione blasku i... życia.
Na tym kończę swoją historię. Jej dusza uleciała w moje wnętrze, a ja wyleciałem do kolejnego miejsca na Ziemi, aby móc znaleźć następną swoją ofiarę. Podpowiem Wam jedno: strzeżcie się kruków podczas pełni księżyca. My tu jesteśmy, w dzień czy w nocy, i patrzymy na Was błękitnym wzrokiem, zaostrzając sobie apetyt. I nie odpuścimy, dopóki się nie pożywimy.
Co dziś za dzień? Spójrzcie na nocne niebo, wypatrując księżyca.
Nie była tutaj pierwszy raz. O nie. Przychodziła tutaj w każdą sobotę o godzinie szóstej nad ranem. Nie było ważne, czy padało, czy na dworze panował Pan Mróz. Dla niej liczyło się tylko i wyłącznie stąpanie po niezaludnionym terenie. Nie musiała obawiać się złej energii ludzi, z którymi miała styczność na co dzień. Tutaj jej postać zmieniała swoją charyzmę. To właśnie dlatego każda żywa istota, przyzwyczajona do jej obecności, po cichu przysiadywała na gałęziach drzew, lub za krzakami, pragnąć poczuć jej bliskość. Patrzyli również na to, w jaki sposób ożywiała z pozoru martwe miejsce.
Ja też tam byłem. Jak zahipnotyzowany pożerałem każdy jej ruch. Promieniowała od niej dobroć, zmieniając moją mroczną duszę w coś, czego do końca nie potrafiłem określić słowami. Ale nie tylko jej aura miała dla mnie znaczenie. Nie mogłem odwrócić wzroku od urody tej kobiety. Kasztanowe włosy zawsze miała rozpuszczone i nie przejmowała się tym, że czasami potarga je wiatr lub zagości między nimi liść. Wręcz przeciwnie – nic w nich nie poprawiała. Cieszyła się z każdego dotknięcia natury. A ja cieszyłem się z tego, że mogłem ją z daleka dyskretnie obserwować i po cichu podziwiać.
I podziwiałem, jednak z tygodnia na tydzień coraz ciężej było mi zapanować nad moją złą naturą. Widząc jej delikatnie zaokrąglone biodra i dekolt, odsłaniający nieznacznie zarys piersi, ledwo siebie kontrolowałem. Wbiłem się pazurami w gałąź, aby nie ruszyć z miejsca. Chciałem znaleźć się bliżej niej, aby móc sprawdzić, czy jeśli dotknę skóry na jej karku, wprawię jej ciało w dreszcz, tak jak robił to powiew wiatru. Marzyłem o tym, aby przekonać się, czy jeśli dotknę językiem jej nagiej skóry, smak będzie adekwatny do tego, jaki sobie wyobrażałem od paru miesięcy. Chciałem, aby wypowiedziała jakieś słowo, skierowane bezpośrednio do mnie. Chciałem, aby się do mnie uśmiechnęła. Żeby mnie przytuliła. Żeby o mnie myślała...
Tak jak ja robię to na co dzień.
Jakby usłyszała moje myśli, podniosła głowę i spojrzała na gałąź po swojej lewej stronie. Kiedy jej wzrok napotkał mój, uśmiechnęła się życzliwie i do mnie mrugnęła. Zamarłem nie z powodu strachu, ale z powodu emocji, które raptownie wybuchły we mnie, niczym wulkan. Moja granica wytrzymałości zatarła się, pozbawiając mnie resztek kontroli. Kiedy więc odwróciła się z powrotem i kucnęła, dotykając szyszkę, którą napotkała na drodze, ja bez zastanowienia odchyliłem się i spadając z bezpiecznej gałęzi, z postaci kruka przeobraziłem się w mężczyznę.
Nie było słychać mojego lądowania. Moje powiększone skrzydła uchroniły mnie przed zdemaskowaniem. Schowałem je dopiero wtedy, gdy wyprostowałem się i nabrałem pewności, że niczego nie usłyszała. W tym momencie wyglądałem już jak normalny człowiek, jedynie z niespotykaną zewnętrzną atrakcyjnością. Wiedziałem o tym, że mój wygląd podobał się kobietom. Kruczoczarne włosy, jasna karnacja, wysportowana sylwetka, tatuaż ciągnący się od karku, aż po samą dłoń i błękitne oczy dawały płci żeńskiej znać, że jestem niebezpiecznym, niedostępnym typem. Jednak owoc zakazany zawsze smakował najlepiej.
Miałem jedynie nadzieję, że w tym przypadku również tak będzie.
Bezszelestnie podszedłem do niej, omijając drzewa, i przypatrywałem się, jak obracała w rękach podarunek od natury. Dopiero po chwili zobaczyła mnie kątem oka i poderwała się na równe nogi. Nawet z odległości paru metrów słyszałem, jak łomocze jej serce.
- Ojejku! - krzyknęła, dotykając nagiej skóry w okolicach serca. - Nie zauważyłam pana!
Uśmiechnąłem się pod nosem. Zrobiłem jeszcze dwa kroki, zanim przystanąłem i bez słowa skanowałem ją wzrokiem.
- Naprawdę przepraszam za moją reakcję – dodała. Zaśmiała się cicho, gdy adrenalina stopniowo opuszczała jej ciało. - Zwykle o tej porze dnia nikogo nie ma. Myślałam, że jestem sama, a tu proszę! - Wskazała na mnie dłońmi. - Jednak nie tylko ja jestem maniaczką spacerów, zanim do końca obudzi się ludzkość.
Niezrażona moim brakiem odzewu, pokonała dzielącą nas odległość i wyciągnęła w moim kierunku dłoń.
- Anastasia jestem – przedstawiła się.
Z satysfakcją wypisaną na twarzy uścisnąłem jej delikatną dłoń, którą jeszcze chwilę temu podziwiałem z daleka. Przyjemny dreszcz rozszedł się po całym moim ciele. Po tym, jak ona instynktownie drgnęła, podejrzewałem, że ona również to poczuła.
- Rabe – odezwałem się w końcu.
Uśmiechnęła się.
- Rabe po niemiecku znaczy ,,kruk”. Wiedziałeś o tym?
Kiwnąłem głową, zaabsorbowany jej wiedzą.
- Pochodzę stamtąd. Jestem tutaj przelotem.
- Naprawdę! To świetnie! - Puściła moją dłoń. - Tym bardziej się cieszę, że ktoś, kto nie jest mieszkańcem tego miasta, znalazł to magiczne miejsce. To smutne, że w dzisiejszych czasach ludzie patrzą jedynie na wysokość budynków, a nie na to, co przez nas powoli umiera.
- To prawda – zgodziłem się i posłałem w jej stronę niekontrolowany uśmiech. Będąc tak blisko niej, widząc jej radość z tak małej odległości, nie mogłem pohamować przypływu emocji.
- Za miesiąc minie rok, odkąd tutaj się wprowadziłam. Znalazłam ten las już na drugi dzień. Miałam wrażenie, jakby mnie przywoływał – wyznała, taksując wzrokiem korony drzew. Podziw odbijał się od jej zaszklonych oczu. - Wiem, wiem... Dużo gadam. Ale już tak mam od małego. Jeśli jestem na łonie natury, czasem muszę podśpiewywać, żeby gardło mi nie uschło od braku odzewu. Mam nadzieję, że się nie gniewasz z tego powodu. Zapewne przyszedłeś tutaj, żeby pospacerować, a ja ci przeszkadzam w rozmyślaniu...
Była urocza, gdy z dużą częstotliwością poruszała ustami. Nie zamierzałem przerywać jej monologu, ale również nie miałem zamiaru stać w miejscu i nic nie robić. Mnie to pasowało, ale znając jej temperament, niebawem sama ucieknie ode mnie w stronę spotkania z przyrodą.
A ja nie mogłem na to pozwolić.
Skierowałem się więc w głębię lasu, ruchem głowy dając jej znać, żeby poszła za mną. Ona jednak, po wykonaniu jednego kroku, zastygła w miejscu. Z zainteresowaniem przeniosłem na nią wzrok.
- Właściwie to nie powinnam z tobą iść. Zapewne chcesz przebywać sam... A poza tym... - Jej policzki przybrały czerwonego koloru. - Zawsze możesz okazać się jakimś seryjnym mordercą. Czy coś...
Zaśmiałem się.
- Dzisiaj wylatuję, a chciałbym pospacerować po lesie i zobaczyć jego najlepsze zakamarki. Myślę, że spacer z tobą okaże się najlepszym pomysłem, bo przecież znasz prawie każdy zakątek. A poza tym... - ściszyłem głos, aby zabrzmieć nieco groźnie. - Gdybym był seryjnym mordercą, to nie uważasz, że już leżałabyś martwa?
Wzruszyła ramionami.
- Mógłbyś być znudzonym mordercą. Tacy też istnieją.
- Znudzonym? - Nie mogłem skontrolować wesołej nuty w głosie.
- No... tak. To tacy, którzy zamiast wbić ostrze w gardło i po sprawie, bawią się ofiarami. Na przykład wpędzają ją dalej w las, bo mają tam zakopaną pułapkę, do której ofiara wpada i przez tygodnie morderca cieszy się widokiem powoli umierającej osoby, dając jej raz do czasu coś do picia.
- Jesteś jakąś pisarką?
- Blisko. Lekarzem medycyny sądowej. Uwierz mi, że na własne oczy widziałam truposzy, którzy mieli niecodzienną śmierć.
- W takim razie to twój dzień. - Uśmiechnąłem się w jej kierunku i ponowiłem spacer wiedząc, że ona wkrótce do mnie dojdzie. - Jestem początkującym seryjnym mordercą, więc nie mam zamiaru iść za wzorem profesjonalistów.
Jej chichot napełnił moje płuca tlenem. Byłem na dobrej drodze do osiągnięcia celu. Po chwili podbiegła do mnie i trącając łokciem, powiedziała:
- Nie wiedziałam, że będzie z ciebie taki żartowniś. Wyglądasz na nieco... - otaksowała mnie wzrokiem - … cichego, zamkniętego w sobie. Ale bardzo się cieszę, że los postanowił dzisiejszego dnia nas połączyć. Mówisz, że jutro wyjeżdżasz?
- Tak.
- Oj, a czemu tak szybko?
- Śmierć bliskiej mi osoby. Nie będę miał co już tutaj robić, więc wracam w swoje rejony.
- Przykro mi – zawiesiła głos i dopiero po paru chwilach odchrząknęła. - Ja dostałam awans i zaproponowali mi przeprowadzkę niespełna rok temu. Cieszyłam się, przeprowadzając do wielkiego miasta, ale już po przekroczeniu granicy stanu wiedziałam, że to nie będzie mój dom. Za dużo dymu, fałszu i obłudy. To nie na moją głowę. Dlatego przynajmniej raz w tygodniu, z samego rana, aby zregenerować umysł, postanawiam oczyścić się na łonie natury.
- Prawie jak nimfa lub czarownica – stwierdziłem.
- W tym przypadku prawie robi wielką różnicę – zaprzeczyła szybko. - Jeśli o mnie chodzi, jestem stuprocentową ateistką. Wierzę jedynie, że każdy mrugający organizm ma duszę.
- Mrugający? - Spojrzałem na nią niepewnie.
- No tak. My mrugamy, psy mrugają, ptaki mrugają... Wiesz. Oczy to zwierciadło duszy. Jeśli więc jakaś istota ma oczy, również posiada duszę.
Przystanąłem i zwróciłem się w jej stronę. Ona również się zatrzymała i niepewnie przeniosła na mnie wzrok.
- A po moim wzroku co wyczytujesz?
Niepewnie się uśmiechnęła. Wzruszyła ramionami.
- Jedynie, że masz duszę. Nie umiem rozpracowywać...
- Spróbuj – szepnąłem i podszedłem do niej, niemalże stykając się z nią klatką piersiową.
Ta bliskość nie tylko na mnie zrobiła wielkie wrażenie. Nabrała do płuc dużą ilość powietrza, ale nie odsunęła się. Zielone oczy zabłysły, gdy wpatrywały się w moje niebieskie. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale żadne słowa z nich nie wyleciały. Nie musiałem wejść do jej myśli, aby mieć pewność, że moja fizyczna forma wywarła na niej pozytywne wrażenie. Bardzo pozytywne. Wiedziałem więc, że jeśli wykonam teraz kolejny ruch, młoda i bezbronna kobieta nie będzie stawiała oporów.
Dlatego pochyliłem się i wziąłem w posiadanie jej usta.
Smakowała nawet lepiej, niż to sobie wyobrażałem. Dotyk miękkich i kuszących warg wywołał w moim ciele przyjemny dreszcz. Dreszcz, który był zwiastunem czegoś o wiele większego. Zszokowana moim atakiem, jęknęła – ni to z pragnienia, ni to z zaskoczenia – a ja wykorzystałem tę sytuację i pogłębiłem nasz pocałunek. Język chciwie, ale leniwym tempem dotykał jej wnętrza, coraz bardziej sprawiając, że Anastasia miękła. Przytrzymałem jej ciało, aby nie zsunęła się na ziemię, podczas gdy wciąż wymieniałem się z nią śliną. Moją śliną, w której znajdowały się receptory wywołujące tymczasowy paraliż.
Moja ofiara stała się całkowicie bezbronna i właśnie o to mi chodziło.
Osoba trzecia, patrząc na to z innej strony, mogłaby uważać nas za dwoje kochanków, umówionych na schadzkę w środku lasu. Ona mogła uważać, że naprawdę jestem seryjnym mordercą, który wkrótce ją zabije. Ja zaś znałem prawdę. Byłem po prostu smakoszem dobrych dusz i ciał. Już wystarczająco się na nią napatrzyłem przez te miesiące, aby zyskać pewność, że ta mała osóbka będzie niemałą ucztą dla mych zmysłów.
Mając pewność, że nie może już poruszać kończynami, przytrzymując ją w talii, położyłem na miękkie obicie naturalnej gleby. Jej powieki z ledwością utrzymywały się na wpół otwarte, ale wystarczająco, żebym mógł zauważyć po jej wzroku serię pytań.
- Niedługo będzie nam dobrze – uspokoiłem ją, kładąc się na jej bezwiednym ciele i znowu ją całując.
Tym razem nie odwzajemniła pocałunku – przecież nie potrafiła się poruszyć. Nie przejąłem się jednak tym, tylko z tą samą precyzją smakowałem wnętrze jej ust. Moje ręce z zaborczością sunęły po jej ciele, nie potrafiąc oprzeć się pokusie, aby ocierać się raz po raz swoim wzwodem o jej krocze. Wiedziałem, że choć była unieruchomiona, odczuwała każdą namiastkę pragnienia. Poddała się temu i z zamkniętymi oczami sapała do moich ust.
Nie miałem za wiele czasu. Wiedząc, że zaraz mój jad dojdzie do jej serca i płuc, a stamtąd do mózgu, nie mogłem za długo cieszyć się naszą bliskością. Zmieniając więc trasę pocałunków, sunąłem po jej szyi i na przemian podgryzałem i lizałem wcześniej zranione miejsce. Z chciwością złapałem za jej pierś i zacząłem ją ugniatać, chcąc sprawić, aby jej pożądanie się wzmogło. Moja ślina posiadała również substancję stymulującą proces osiągnięcia orgazmu, więc już po paru chwilach jej oddech wyraźnie przyspieszył.
Gdy jej spełnienie osiągnęło kulminacyjny punkt, ponownie powróciłem do jej otwartych ust, aby wchłonąć cichy jęk jej duszy. Wciągnąłem mocno powietrze, próbując wyssać każdy możliwy skrawek jej wnętrza, który od razu kierował się w stronę mojego przełyku. Moje tęczówki, pod wpływem pragnienia, zmieniły się na całkowitą biel, upodabniając mnie do moich braci z podziemi. Zresztą wiedziałem, że oni wyszli, dołączając do widowni na gałęziach drzew. Patrzyli, jak z każdą kolejną sekundą jej ciało więdnie, zmieniając się w lodowatą szmacianą lalę. Kibicowali mi, a zarazem zazdrościli tak dobrego pokarmu. Ale to ja ją zaklepałem. To ja ją pochłaniałem wzrokiem miesiąc po miesiącu, dzień po dniu, aby móc później najeść się do syta. Czas wzmaga apetyt.
Skończyłem swój posiłek dopiero wtedy, gdy jej powieki otworzyły się, pokazując mi oczy pozbawione blasku i... życia.
Na tym kończę swoją historię. Jej dusza uleciała w moje wnętrze, a ja wyleciałem do kolejnego miejsca na Ziemi, aby móc znaleźć następną swoją ofiarę. Podpowiem Wam jedno: strzeżcie się kruków podczas pełni księżyca. My tu jesteśmy, w dzień czy w nocy, i patrzymy na Was błękitnym wzrokiem, zaostrzając sobie apetyt. I nie odpuścimy, dopóki się nie pożywimy.
Co dziś za dzień? Spójrzcie na nocne niebo, wypatrując księżyca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wyraźcie swoje zdanie w komentarzu, będzie mi niezmiernie miło :)